Strony

środa, 10 maja 2017

ROZDZIAŁ 71

Przeciągnęłam się na całą długość łóżka, po czym wtuliłam się w swoją prywatną podusię.
- Hej.- mruknęłam, otwierając klejąca się oczy.
- Dzień dobry, Roza.- pochylił się i schował głowę w moje włosy.
Zachichotałam, gdy nosem połaskotał mnie nosem w szyję i bezwstydnie zaciągnął się moim zapachem. Następnie przyciągnął mnie i zamknął szczelnie w swoich ramionach.
- Gdyby nie to, że nie mogę spać, byłbym się, że to sen.- zamruczał mi do ucha.
- Ja wiem, że to za piękne na sen.- napawałam się tą chwilą bliskości, póki nie wróciliśmy do poprzedniej pozycji.- A ty tak tu byłeś cały czas?
- Bardzo chciałem, ale musiałem sprawdzić strzygi i coś zjeść.
Doskonale wiedziałam, co znaczy to "coś". Trochę się martwiłam. Po tylu latach... ile musiał zabić osób. Nie, żebym się bała. A na pewno nie o siebie, bo wiem, że nigdy by mnie nie skrzywdził, ale o niego. Wiem, jak bardzo jest honorowy. Z drugiej strony, tak swobodnie o tym mówi, jakby nie miał wyrzutów sumienia. Może jednak nie wszystkie emocje mu zostały. Nawet jakby chciał przede mną ukryć swój ból, wyczułabym. A tu nic. Albo chodzi o coś innego...
- O czym tak myślisz, Roza.- spytał z uśmiechem, wyrywając mnie z zamyślenia.
- O twoim "czymś".- spojrzałem na niego uważnie, a Rosjanin zmarszczył brwi niezrozumieniu.- Zastanawiam się, czy od tyłu lat zabijasz ludzi, że tak swobodnie o tym mówisz.
Nie wiedziałam za bardzo, jak ugryźć ten temat i chyba nie do końca dobrze dobrałam słowa. Dlatego zrozumcie, jak wielkie było moje zdziwienie, gdy mięśnie pode mną zaczęła się trząść, a z ust ukochanego wyleciał melodyjny śmiech.
- Oj skarbie.- próbował się uspokoić.- Ale ja nikogo nie zabijałem.
Przyciągnął mnie do siebie i cmoknął w czubek głowy. Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
- Jak to? To co ty jesz?- spytałam.
- Piję krew, ale nie jestem mordercą.
Nigdy nie miałam być zbyt delikatna, a wolałam dosadność. Nie umiałam nad tym panować. Ale zna mnie na tyle, że doskonale zrozumiał o co chodzi i nie uraził się.
- Nie rozumiem.- przyznałam szczerze.
- Och Roza.- uśmiechnął się, kręcąc głową.- Gdy wypiję tyle krwi, aby się najeść albo nie zabić ofiary, wpływam na nią i o wszystkim zapomina. Nikomu nie robię większej krzywdy.
- Niesamowite.- westchnąłem z podziwem i uwielbieniem.- Gdyby wszystkie strzygi takie były...- rozmarzona wtuliłam się w męża.
- Wtedy nie bylibyśmy potrzebni.- zauważył.
- Ale świat byłby lepszy. Moglibyśmy żyć jak chcemy.
- Kochanie, cokolwiek byś nie zrobiła, nie zbawisz całego świata.- ukochany uniósł moją twarz, tak że spojrzałam mu w oczy.
Zauważyłam, że powoli zapominam kim jest. Przypomniały mi to czerwone obwódki wokół czarnych źrenic. Ale to nic nie zmieniało. To dalej mój Towarzysz.
- To co mam robić?- spytałam z nadzieją.
- Zacznij od swojego najbliższego otoczenia. Choć już to zrobiłaś. Dzięki twoim znajomością i wierze w naszą miłość , dampiry mogą wiązać się w pary. Ale tobie wciąż mało, prawda?
- Ja muszę i chcę działać.- zapewniłam.
- I za to cię kocham. Ale na razie zajmijmy się najważniejszymi sprawami.
- Randall i twoje odmienienie.
Niechętnie się podniosłam i przyciągnęłam po raz kolejny. W sekundę później poczułam na biodrach silne dłonie i mokre pocałunki składane na szyi.
- A ty wciąż nie wyżyty?- westchnęłam, jednocześnie mrucząc z przyjemności.
- Tak na mnie działasz, Roza.- jęknęłam gdy przeciągnąć moje imię z tum swoim, charakterystycznym akcentem Rosyjskim.- Po za tym, sama chciałaś nadrobić te lata rozłąki.
Odwrócił mnie przodem do siebie i tyłem do łóżka, na które po chwili opadłam, pod wpływem jego lekkiego popchnięcia. Oddałam się mu całkowicie.

Po dwóch godzinach, czyści, ubrani i uczesani, szliśmy długim korytarzem. Dymitr ciasno obejmował mnie ramieniem, pokazując strzygą, że jestem tylko jego. Jednocześnie musiał udawać, że nie czuje nic, po za pożądaniem. Wcześniej zawołał ludzkie kobiety, które specjalnie mnie ucharakteryzowały na strzygę. Zostały wcześniej porwane, ale poznając prawdę o moim mężu, postanowiły nam pomóc. Musiałam tylko przypomnieć sobie, jak to było, gdy byłam strzygą i mieć nadzieję, że jestem tak dobrą aktorką, jak wojowniczką. Warknęłam na męża, gdy jego ręką znalazła się na moim pośladku, ale nic więcej z tym nie zrobiłam, bo... no bo mi się podobało. Rosjanin prowadził mnie przez kręte korytarze i piwniczne tunele, aż do plastikowej szyby na całej długości ściany. Nie licząc drzwi po jej prawej. Za powłoką widziałam Iwaszkowa, wiszącego w kajdankach na ścianie. Miał tylko jakąś szmatę przewiązaną w biodrach. Całe ciało ociekało mu krwią, o dziwo w czarnym kolorze, jak smoła. Bielikow wcisnął jakiś guzik przy mikrofonie, a jego głos rozniósł się po pomieszczeniu z więźniem.
- I jak się podoba, skurwielu? Już nie jest tak zabawnie, co?
- Przynajmniej widać podobieństwo.- zaśmiał się.
Widziałam, że te słowa uderzyły w mojego ukochanego. Zabrałam mu urządzenie i sama zaczęłam rozmowę.
- Szykuj się na podróż w jedną stronę do piekła.- syknęłam.
- O! Czyżby nasza kochana Rose już się lepiej czuła? Nie martw się, zostawię ci otwartą bramę... Roza.
Wzdrygnęłam się. To słowo w jego ustach brzmiało niemal jak obelga. Dymitr, chyba też tak uważał, ponieważ wparował do środka i chwycił bicz, zakończony haczykami, które leżały cały czas w rozżarzonych węglach. Zauważyłam, że moroj leżał już uwolniony na podłodze. Rzemyki ze świstem poleciały w stronę jego pleców, a po chwili w powietrzu rozniósł się krzyk bólu. Uśmiechnęłam się, patrząc na to. Po chwili sama weszłam i zobaczyłam, co mogę wykorzystać. Z wielkim zainteresowaniem wzięłam do rąk nóż i rzuciłam, obierając dokładnie cel. Brunet ryknął, gdy ostrze wbiło mu się w łydkę.
- Ładny rzut.- powiedział z uznaniem mój mąż.
- Miałam świetnego nauczyciela.- uśmiechnęłam się dumnie.
Po chwili poczułam na ustach jego miękkie wargi.
- Jak każda dziwka.- przerwał nam chrapliwy głos starucha.
Dymitr ścisnął mocniej bicz, poprawiając go w dłoni. Już się zamachnął, ale złapałam go za przedramię.
- Dość, bo go zabijesz.- upomniałam cicho byłego strażnika.
Westchnął, po czym wziął jakieś wiadro i wylał jego zawartość na ojca. Ten krzyknął w niebo głosy, a my wyszliśmy, nie zwracając nawet na niego uwagi.