Strony

środa, 3 maja 2017

ROZDZIAŁ 66

Obudziła mnie lodowata woda na moim ciele. Gwałtownie otworzyłam oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Byłam w jakiejś celi ze starym materacu. Oczywiście na nim nie mogli mnie położyć. Przy wyjściu stali dwaj goryle i wcale nie wyglądali, jakby chcieli się zaprzyjaźnić. Jeden, łysy w czarnej koszulce i narzuconej skórzanej kamizelce, trzymał wiadro, z którego kapały ostatnie krople wody, a drugi, z czarnymi włosami, niewyobrażalnie krzywym nosem, w bordowym T-shircie i zielonych bojówkach, miał bat z chyba pięciu rzemyków, zakończonych kolcami. Nie chciałam wiedzieć, po co mu on, ale miałam bardzo źle przeczucia.
- Przebierz się.- ten z tyłu rzucił we mnie jakąś podartą, białą szmatą. Czekałam, aż sobie pójdą, ale oni patrzyli na mnie równie wyczekująco.
- Chyba nie myślicie, że będę się przebierać przy was?- Uniosłam jedną brew.
- Możemy ci pomóc.- mruknął zachęcająco ten z wiadrem.
- Podziękuję.
Odwróciłam się do nich tyłem i zaczęłam ściągać z siebie przemoczone ubrania
- Stanik też. Dół możesz zostawić.- poinstruował mnie ciemnowłosy.
To było ohydne. Zboczeńcy. Cała trójka. Gdy w końcu ubrałam na siebie to coś, zaprowadzili mnie do innej sali. Było tam krzesło i stół z wbudowanymi kajdankami na ręce i nogi, łańcuchy przy ścianie, drewniana rura do sufitu oraz stojak z różną bronią i przyrządami tortur. Chyba naprawdę wolałabym tą kulkę w łeb. Zablokowałam się na Lissę. Nie chciałabym, aby była tego świadkiem, bo mogłaby kogoś tu wysłać. Choć sama nie wiem, gdzie jestem. Posadzili mnie na krześle i uwięzili zatrzaskami, po czym wyszli. Miałam piękny widok na broń, ale żadnych perspektyw na jej dostanie. Nagle drzwi za mną otworzyły się z hukiem, aż podskoczyłam, do tej pory skupiona na narzędziach moich tortur.
- Podziwiaj Rose, podziwiaj.- usłyszałam ochrony głos Randalla.- Może masz lepszą wyobraźnię niż ja i będzie mniej bolało niż myślisz.
Podszedł do stolika i wyciągnął nóż. Nie pokazałam strachu, nawet gdy podszedł i przyłożył go w moją klatkę piersiową. Jednak on, zamiast sprawić mi ból, upokorzył mnie, rozrywając tą i tak dziurawą szmatę tak, że odkrył mi całe piersi. Zaczął mnie po nich dotykać, co wywołało u mnie obrzydzenie. Próbowałam się wyrwać, ale nie miałam jak. Zesztywniałam, czując sunący metal po mojej szyi, a następnie pieczenie i ciepłą ciesz. Moroj nachylił się i zaczął ją zlizywać i scałowywać. Miałam ochotę się zrzygać. Gdy schodził coraz niżej, pochylił się tak bardzo, że gdy wyprostowałam nogę, walnęłam go prosto w najczulszy punkt. Z dumą patrzyłam jak zwija się na ziemi. Jednak po chwili wstał z groźbą wypisaną na twarzy.
- Więcej mnie nie dotykaj.- wysyczałam przez zaciśnięte żeby.
- Oj skarbie.- znowu uśmiechnął się jak pedofil, a nóż znalazł się przy moich piersiach.- Ty jeszcze nie wiesz, jak cię dotknę.
Wbił czubek i zaczął nim jeździć. Cholernie bolało, ale zagryzłam zęby, aby nie krzyczeć. Nie ukażę mu swojej słabości. Nigdy się nie poddam. Gdy skończył zlizywać krew, przejrzał się swojemu dziełu. Ze stolika zabrał lusterko i pokazał mi moje odbicie. Krwawiąca rana na szyi i wielki, czerwony znak rodu Iwaszkow. Korona z okiem w środku. Cóż. Pociesza mnie fakt, że Dymitr, bądź co bądź, należy do tego rodu. Jednak nie miałam zamiaru być uległa i jeszcze bardziej wkurzyłam Randalla.
- Krzywe.- uznałam, patrząc krytycznie na odbicie.
- Co?- stężał.
- Mówię, że krzywe.- wpieniałam go coraz bardziej.- Dymitr zrobiłby to lepiej.
Uśmiechnęłam się triumfalnie, gdy w jego oczach zobaczyłam prawdziwą furię. Zapomniałam, że jestem na przegranej pozycji. Podszedł i uderzył mnie z całej siły w twarz, aż zakręcie mi się w głowie. Od razu odechciało mi się śmiać. Z kącika ust pociekła ci ciepła ciesz i skapywała na wciąż nagą pierś. Ze stolika wziął ostry nóż i przejechał wbił mi go w łydkę. Krzyknęłam, a z oczu pociekły mi łzy bólu. Jednak gdy uniosłam wzrok, byłam pewna, że zobaczył tylko gniew. Nie boję się go. Niech mnie zabije. Proszę bardzo. Jak nie ma Dymitra, jest mi to obojętne. Następnie sięgnął po bicz, ale ten bez niczego i uwolnił mnie. W pierwszym odruchu rzuciłam się na niego, jednak ból w lewej nodze powalił mnie na kolana. Dyszałam ze zmęczenia i bólu, a on w tym czasie stanął za mną i wykonał pierwsze uderzenie. I następne. I kolejne. To nie miało końca. Jednak trzymałam się dzielnie. Na końcu wylał na mnie wiadro nie wiem czego, ale wszystkie rany zaczęły mnie pięć, jakby wbijano w nie malutkie igły. Podszedł wymienić znowu swoją zabawkę.
- P-p-po co ci to?- wyjąkałam cicho, ale że sala była mala i pusta, mój głos dobrze było słychać.
- Po co? Po co?- znowu zaczął mnie torturować, tym razem gorącym prętem.- Żebyś mi uległa.
- Jesteś szalony. Nigdy nie ulegnę. Jestem tylko Dymitra.
- Jeszcze zobaczymy.
Przyłożył mi przed do rany na plecach, a ta zaczęła mnie palić żywym ogniem i... zemdlałam.

Po pięciu okrążeniach i szybkim rozciąganiu, zaczęliśmy walczyć. Byłam jak w transie. Przelałam w to całą energię, złość, żal i inne targające mną negatywne emocje. To było okropne. Ci ludzie serca nie mają. Jak mogą chcieć krzywdzić takie małe, bezbronne dzieci? Przecież to barbarzyństwo. Atakowałam szybko i mocno, zaślepiona złością. Pokonała strażnika trzy razy i chciałam więcej, a on mnie jeszcze ani razu. W pewnej chwili złapał mnie za ręce, a gdy chciałam się wyrwać, przyszpilił mnie do ściany.
- Dosyć, Rose. Już dosyć.- powiedział i zamknął mnie w objęciach.
***
Ale to wcale nie pomogło. Dalej byłam zła oraz przerażona. Cała się trzęsłam i zaczęłam na nowo płakać w ramię ukochanego.
- Na dzisiaj wystarczy, Skarbie. Spokojnie. Nic się złego nie wydarzy.
- Nigdy nie będzie dość.- krzyknęła, odsuwając się od niego.
Stanęłam na środku materaca i przyjęłam pozycję bojową.
- Rose, proszę cię.- na nowo mnie przytulił, ale ja zaczęłam się wyrywać.- Oboje jesteśmy zmęczeni. Wracamy.
- Nie! Chcę walczy. Pozbyć się tego wszystkiego. A najlepiej to byłoby dorwać tych zasranych morojów. Myślą, że są wielcy, ale zobaczymy co powiedzą, jak im obiję te arystokracie mordy.- już robiłam w głowie plan jak mu uciec, bo ani myślał mnie puścić.
***
- Wcale tak nie myślisz, prawda Rose?- spytał z niepokojem
- Myślę!- odpowiedziałam hardo.- I wiem, że ty też. Przecież oni chcieli skrzywdzić nasze maleństwa.- w oczach zebrały mi się łzy złości.
- Wcale, że nie. I ty też nie.- zaczął ciągnąć mnie do wyjścia.
***
- Roza, to nie jesteś ty.
Już chciałam zaprzeczyć, ale zdałam sobie sprawę z tego, że ma rację. Zwykle cztery słowa, które wskazują na jedno.
- Mrok.- szepnęłam odrętwiała.- To znowu on.
- Kochanie prosiłem cię, żebyś tego nie robiła.- popatrzył na mnie z żalem i troską.
- Ale to moja przyjaciółka. Ma szansę zmienić nasz świat. Jak mam pozwolić jej oszaleć? Ona jest Władimirem, a ja jestem jej Anną.- w oczach zebrały mi się łzy, które po chwili się uwolniły.- Tak musi być.
Rosjanin usiadł obok i wziął mnie na kolana. Wtuliłam się w niego, gdy on głaskał moje plecy. Dymitr ma rację. Nie umiem się obronić przed sobą samą.
- Nie.- usłyszałam przy uchu cichy, ale stanowczy głos.- Nie musisz być Anną.
- Ale Lissa...- gdy zaczęłam protestować, mąż ucieszył mnie, kładąc mi palec na ustach.
- Nie o to mi chodzi. Jest między wami zasadnicza różnica. Ty masz mnie. Zawsze ci pomogę, nawet, a zwłaszcza z mrokiem. Tak jak teraz. Po za tym sama jesteś bardzo silna, więc dasz sobie z tym radę. Musisz. Masz dla kogo.
Był bardzo pewny swoich słów i tą pewnością zaraził mnie. Wierzył we mnie, a ja nie mogę go zawieść. Byłam mu wdzięczna za to, że jest i mnie wspiera mimo, że moje życie, a teraz nasze nie jest nigdy spokojne.

To wspomnienie dodawało mi siłę przy kolejnych torturach.

ROZDZIAŁ 65

O tej porze dnia las jest piękny. Pod nogami ugina się puszysty mech, między koronami drzew przylatują ptaki, śpiewając piękne melodie, a słońce pada jasnymi promieniami, omijając jedne liście i tworząc piękne refleksy na innych. Jednak nie zwracałam na to uwagi, biegnąc przez ten krajobraz naturalnego piękna, ponieważ moje myśli krążyły tylko wokół mojej małej kruszynki. W końcu znalazłam stary, niski budynek z jakimiś graffiti. Rozejrzałam się dla bezpieczeństwa, po czym ostrożnie popchnęłam metalowe drzwi. W środku spotkały mnie egipskie ciemności, ale gdy tylko wejście zamknęło się za mną, żarówki zaczęły zapalać się jedna za drugą. Wyciągnęłam sztylet i przyjęłam pozycję bojową. Ostrożności nigdy za wiele.
- Odłóż broń, jeśli nie chcesz, żeby smarkuli coś się stało.- z głębi pomieszczenia zaczął wychodzić Randall.
Trzymał moją małą córeczkę, przyglądając jej pistolet do głowy. Tej ohydnej mordy nie widziałam dobre siedemnaście lat świętego spokoju. Ale nie. Musiał się pokazać. Jednak czas go nie oszczędził. Na kiedyś przystojnej twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki, jak to się mówił, lekko "z tatusiał", a między rzadkimi, brązowymi włosami pojawiło się sporo srebrnych nitek. Miałam ochotę rzucić się na niego i poderżnąć gardło paznokciami. Już byłam gotowa do skoku...
- Nie radzę.- uśmiechnął się obrzydliwie.- Jeden fałszywy ruch, a będzie puff...
Dla potwierdzenia swoich słów, odbezpieczył broń. Wystraszyłam się, więc powoli, bez jakichkolwiek gwałtownych ruchów, odłożyłam sztylet na ziemię i odetchnęłam w cień. Od razu puścił Dianę i popchnęłam ją w moją stronę. Nie czekając, zamknęłam ją w ramionach.
- Cii... nie płacz. Wszystko będzie dobrze.- próbowałam uspokoić płaczącą kruszynkę.- Teraz uciekaj stąd. No już.
- A-a ty?- spojrzała na mnie smutno.
-Naciesz się jej widokiem.- odezwał się Iwaszkow, czyszcząc lufę.- Więcej już jej nie zobaczysz.
- C-c-co?!- dziewczynka jeszcze bardziej się rozpłakała.- Mamo nie możesz nas zostawić. Nie po tym, jak tata...
- Ciii...- przytuliłam ją.- Tata wróci. Na pewno. Masz wokół siebie kochających ludzi. A może jednak wrócę. A teraz uciekaj. No już.
Pobiegła do wyjścia. Przy drzwiach odwróciła się, a ja posłałam jej pocieszający uśmiech. Po chwili zostałam sama z "Teściem". Okropność. Chciałam się na niego rzucić, ale miał przewagę.
- Jeden fałszywy ruch, a odstrzelę ci wszystkie palce po kolei.- uniósł pistolet, całując prosto we mnie.
Byłam bezbronna. Nagle wyszło dwóch potężnych mężczyzn i przywiązali mnie do krzesła. Nie opierałam się, bo co mi by to dało?
- Jesteś psem. Skurwielem, który tylko niszczy innym życie. Nawet kobiety nie umie uszanować. Jesteś gorszy od strzyg. Nie masz krzty miłości.- plunęłam mu pod nogi.
- Zamknij mordę, bo sam to zrobię, ale już więcej nic nie powiesz. Teraz to ja jestem twoim panem i władcą.
- A proszę. I tak prędzej czy później minie zabijesz. Więc po co zwlekać.- prowokowałam go.
Skoro jeszcze tego nie zrobił, to znaczy, że jestem mu do czegoś potrzebna. Ale niech nie myśli, że będzie tak łatwo.
- Skoro nalegasz.- z bezczelnym uśmieszkiem wycelował prosto we mnie.
Może jednak nie jestem mu tak potrzebna? Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę. Nie chciałam, aby Lissa widziała moją śmierć. Usłyszałam zgrzyt odbezpieczenia i huk. Spodziewałam się bólu, jak za pierwszym razem, gdy zostałam postrzelona. Ale niczego takiego się nie doczekałam. Ostrożnie otworzyłam oczy i oglądnęłam swoje ciało. Nic mi nie było. Zobaczyłam kulkę dopiero pomiędzy moimi stopami. Czyżby spudłował?
- To jeszcze nie ten czas.- Randall uśmiechnął się z wyższością.- Najpierw zniszczę cię psychicznie, aż będziesz błagać o śmierć.
- Nie doczekanie twoje.- warknęłam mu.
Podszedł z poważną miną i uderzył mnie w twarz.
- Stul pysk dziwko!- krzyknął. - A twoje tortury zacznę od uświadomienia ci prawdy. Ja sprawiłem, że Dymitr jest kim jest.
Odsunął się z złośliwym uśmieszkiem, który z wielką przyjemnością starłabym mu z tej mordy. Za to moje oczy pewnie zrobiły się wielkie jak spodki. Nie. To nie możliwe. Jak mógł tak własnego syna.
- Jak?- zapytałam jak w transie.
- Po prostu. Włamałem się do komputera głównego i zmieniłem w e-mailach do wszystkich miejsce ataku. Oprócz u was. Miałem nadzieję, że oboje zginięcie, ale to rozwiązanie sytuacji bardziej mi się jednak podoba.
- Dlaczego?- szepnęłam.
- Słucham.- nastawił uszu, ciekawy, co mam do powiedzenia.
- Dlaczego my? Co ci takiego zrobiliśmy?- powtórzyłam, z rosnącym gniewem.
- Po prostu... nie lubię, gdy moje dzieci mają lepiej ode mnie. A Dimka miał. Takiej kobiety jak ty, jeszcze nigdy nie miałem pod sobą.- uśmiechnął się boleśnie.
- I nie będziesz.- warknęłam.
- Jeszcze się przekonamy, KWIATUSZKU.- zaakcentował ostatni wyraz, klepiąc mnie po policzku.- A teraz dobranoc.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, dopóki nie poczułam szmatki na twarzy. Starałam się nie oddychać, ale długo tak nie pociągnęłam.
Wzięłam głębszy oddech i poczułam otępienie oraz pulsowanie głowy. Zamknęłam oczy, aby nie drażnić migreny światłem, po czym zapadłam w sen. Ostatnie co usłyszałam, to głos przyjaciółki, ale nie umiałam zrozumieć, co mówi.

Ciemność. To jedyne było wokół mnie. Następnie zobaczyłam komnatę królewską. Na kanapie przede mną siedziały moje dzieci. W pomieszczeniu byli również Lili, Pawka i moi rodzice z maluchami. Diana płakała wtulona w starszego brata. Miałam ochotę pobiec i wyściskać wszystkich po kolei. Ale nie mogłam się ruszyć. Obok mnie siedział Christian, trzymając moją dłoń, ze smutkiem na twarzy. Spuściłam wzrok, choć nie ja. Lissa. Jestem w jej głowie.
- Wiecie coś na temat mojej córki?- spytał zmartwiony staruszek.
- Nie. Na razie nie. Byliśmy tam, gdzie przytrzymywano Dianę, ale nie ma śladu. Jakby nigdy nikogo tam nie było.- w głosie Ozery wyczułam żal i smutek, a mi było miło z tego powodu.
Mimo naszych wiecznych sprzeczek, docenia mnie tak jak ja jego. Jest dobrym przyjacielem i mogę na niego liczyć.
- Rose?- zapytała zaskoczona i szczęśliwa Lissa.- Ty żyjesz!
- Na to wygląda. Ale na razie nic im nie mów.
- Co?! Czemu? Powinni wiedzieć.
- Nie. Właśnie nie. Będą chcieli mnie uratować, a to niebezpieczne, a on mnie i tak zabije, to niech już się z tą myślą pogodzą.
- Oszalałaś?! To twoja rodzina? Wiesz co się z nimi teraz dzieje.
- Posłuchaj. Tak trochę popłaczą, pogrążą się w żałobie, ale będą żyć dalej. A jakby wiedzieli, że żyję, ale jestem więziona przez psychopatę, będą niespokojni, nie prześpią kupę nocy, myśląc co ze mną. Ja tak nie chcę. Proszę, uszanuj to.- dodałam płaczliwym głosem.
- Dobrze.- westchnęła ciężko w myślach.- Ale robię to tylko ze względu na to, że jesteś moją przyjaciółką.
- Dziękuję.- odpowiedziałam spokojniejsza i opadłam w krainę snu.