Strony

poniedziałek, 19 grudnia 2016

ROZDZIAŁ 346

- Dymitr?- zaczęłam ostrożnie.- A nie jest ci smutno, że Galina nie żyje? Fakt, że oboje byliście strzygami, ale ty dostałeś szansę, a ona nie? W końcu była twoim mentorem, jakaś nic porozumienia musiała się między wami wytworzyć.
- To prawda, była moją przyjaciółka.- przyznał, już czysty.- Ale taka jest kolej rzeczy. Jedni umierają, a inni się rodzą.- podszedł do mnie od tyłu i dotknął mojego brzucha.
- No, ale chyba mi nie powiesz, że nie tęsknisz za nią?- zagadnęłam, nakładając szminkę.
- Roza.- westchnął, odwracając mnie przodem do siebie.- Tęsknię za duża ilością osób. Nie wiesz nawet za jak duża. Ale utrata każdego przyjaciela, czy nawet znajomego, nauczyła mnie, żeby żyć dalej, nie patrząc na przeszłość. Najważniejsze dla mnie, że o nich pamiętam.
- Ja nie wiedziałam.- popatrzyłam niego wielkimi oczami.
Był smutny, więc go przytuliłam. Bez wahania mnie objął. Dawało mu to ukojenie. Jednocześnie zaczął docierać do mnie głębszy sens jego słów i spojrzałam na swoje życie inaczej. Z Liss ciągle pamiętamy o jej rodzicach i bracie, ale mam wrażenie, że niekiedy o nich zapominam, chodź nie powinnam. Byli dla mnie jak rodzina. Mason. Teraz żyje, ale wiem, że nigdy bym o nim nie zapomniała. Podczas ataku na Akademię zginęło bardzo wiele osób. Nie było zbytnio podczas walk o tym myśleć, a później przeżywałam swoją własną żałobę. I utrata ukochanego. Byłam silniejsza, bo miałam siłę odszukać go i sama zabić do końca. Mój mąż też nie miał za bardzo jak przejąć się śmiercią Galiny. Najpierw był strzygą, potem rozpaczał nad swoimi czynami, a później cały ten bałagan z oskarżeniem mnie o morderstwo królowej i ucieczka.
- Ale są osoby z których śmiercią nigdy bym się nie pogodził.- powiedział strażnik, patrząc mi w oczy.- Kocham Cię, Roza. Ciebie, nasze dzieci i Lili. Oni nie powinni umrzeć przed nami.
- Wiem, ale nikt nie może nam obiecać tego na pewno.
Poczułam pieczenie pod powiekami, na myśl o śmierci naszych kruszynek. Nawet nie poczułam jak pierwsza łza spłynęła mi po policzku. Dopiero usta Rosjanina mi to uświadomiły, scałowując ją ze mnie.
- Spokojnie, Kochanie. Jeszcze nic się nie stało. Póki nie zaczną walczyć, nie stanie im się żadna krzywda.
- Już dobrze.-szepnęłam.
- Na pewno?- spytał z troską, a ja przytaknęłam.- Mamy jeszcze chwilę, to może kupimy sobie coś słodkiego.
- A opowiesz mi ten swój sen?
- Któ...- przerwał, gdy zrozumiał.- Aż tak widać, że mnie męczy?- znowu przytaknęłam głową.- To nic takiego. Po prostu śniło mi się, że obudziłem się jako strzyga z żądzą krwi i zabiłem ciebie oraz... oraz dzieci. Ale to się nigdy nie zdarzy.
Był silny, ale nie chciałam, żeby ukrywał przede mną swojego bólu, chcę żaby odczuł ulgę. Nawet jeśli przez łzy. Usiadłam na kredensie z umywalkami i przyciągnęłam sobie jego głowę do piersi. Objął mnie mocno, szlochając po cichu.
- Spokojnie. To był tylko sen, nic takiego nigdy się nie wydarzy. Nie zrobisz tego. Już nigdy więcej nie będziesz mordować dla krwi. Obiecuję.- przez cały czas głaskałam go po włosach
- Skąd możesz to wiedzieć.-krzyknął, chcąc się odsunąć, ale mu nie pozwoliłam.- Byłem potworem i mogę się nim stać jeszcze raz. A ja tego nie chcę.
- Elizabeth sama powiedziała, że będziesz aniołem. Co oznacza, że nie ma możliwości, abyś stał się zły. Więc to jest równoznaczne z niemożliwością stania się strzygą. Po za tym ja zawsze cię obronię.- podniosłam mu głowę, patrząc w czekoladowy brąz tęczówek, wokół czarnych źrenice. Bez żadnej czerwonej obwódki.- Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
Ukochany uśmiechnął się do mnie przez łzy. Pocałował mnie mocno z całym bólem, miłością i wdzięcznością. Chętnie przyjmę na siebie każde jego zmartwienie, przykrość i wszystko co go męczy. Wolę sama cierpieć dwa razy mocniej, niż patrzeć jak coś go trapi. Po pocałunku na nowo go przytuliłam.
- Już dobrze.- szepnął.
- Na pewno.- spytała z troską. Zamieniliśmy się rolami.
- Tak.- cicho się zaśmiał.- A teraz chodź, bo zaraz się spóźnimy.
-Ale najpierw umyj twarz zimną wodą. Lepiej, żebym tylko ja widziała twoje łzy.
Jak powiedziałam, tak zrobił. Spojrzałam na zegarek ukochanego.
- Co mnie oszukujesz towarzyszu? Mamy jeszcze dziesięć minut. Spokojnie zdążymy do kawiarni.- pociągnęłam go na zewnątrz.
- Jak to? Zostawiliśmy dzieci dwadzieścia pięć minut temu?
- Wiem. Dla mnie też chwile z tobą zdają się być wiecznością.
Z prędkością huraganu wpadliśmy do kawiarni Emilii.
- Rose, Dymitr.- uścisnęła nas właścicielka.- Jak ja dawno was nie widziałam.
- Wiesz, jak to mówią, służba nie drużba.- uśmiechnął się Bielikow, na co wszyscy się zaśmialiśmy.
- Wiesz jak to jest. Dzieci, pies, koń, siostra.- wzruszyłam ramionami.
- Właśnie, czemu ja waszych dzieci jeszcze nie widziałam?
- Dzisiaj zobaczysz.- obiecałam.- A teraz podaj nam dwa razy te dobre ciasto, co mi zawsze dajesz. Ferrero?
- Raffaello. Ale byłaś blisko.- zaśmiał się i ukroiła nam po kawałku deseru.- Masz szczęście, bo z jakieś pięć minut temu wyszło z kuchni.
Były to dwie warstwy białego biszkoptu, przekładane masą kokosową i posypane wiórkami kokosa i migdałami. Już mi ślinka ciekła. Nie było ruchu, więc Emilii usiadła z nami do stolika.
- Mówcie, co tam u was.- zagadnęła, jedząc swój kawałek.
- A nic ciekawego. Lepiej mów co u ciebie słychać, że taka cała w skowronkach?- zagadnęłam.
- Aż tak bardzo to widać?- zarumieniła się.- No więc... poznałam kogoś.- spuściła wzrok, cała czerwona, a ja uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
- A nie mówiłam, że na ciebie też przyjdzie pora. Mów, kto to jest?
- To znaczy, znałam go wcześniej, byliśmy przyjaciółmi i on mi się od dawna podobał, ale nie wiedziałam, że ja mu też. No i przyszedł tu jakiś czas temu, bo od czasu dekretu się nie pojawił, i zamówił ciasto. No i usiedliśmy razem, tak jak my teraz i gadaliśmy. Wspominaliśmy dawne czasy i powiedział, że zawsze byłam ładna, ale teraz jestem piękną.- uśmiechnęła się szeroko, a ja miałam wrażenie, że to nie koniec historii.- No i zaczął tu przychodzić częściej, prawić mi komplementy i ogólnie taki miły, niekiedy przypadkowo łapał mnie za dłoń i... wczoraj mnie pocałował.- prawie że skakał z radości.
- Ale kto to jest?- dopytywał mój mąż.
- Hans.
Zaczęłam krztusić się ciastem. Dymitr musiał poklepać mnie po plecach, żebym złapała oddech.
- Hans?!- nie dowierzałam.
Dziewczyna pokiwała głową, a ja zaczęłam się śmiać.
- No to nieźle. W takim razie wam gratuluję. Ale my już musimy spieszyć się na służbę.- dałam jej pieniądze i wyszliśmy.