Strony

wtorek, 22 listopada 2016

ROZDZIAŁ 327

- Jak się czujesz?- spytałam cicho, nie chcąc zepsuć atmosfery spokoju.
- Czy ja wiem?- wzruszył ramionami.- Zagubiony, jakbym coś tracił?
- Przecież nie tracisz. Wiktoria na zawsze będzie twoją siostrą.- spojrzałam na niego.
- Nie rozumiesz.- pokręcił głową.- Ona wyjeżdża i nie będziemy się za często widywać.
- Bo teraz spędzacie każdą wolną chwilę.- zauważyłam z sarkazmem.
- Nie, ale trudno będzie się zgrać, żeby być w tym czasie. Po za tym, ona jest za młoda na służbę. Taka delikatna...
Zaczęłam się cicho śmiać.
- Ma więcej siły, niż myślisz. Na pewno sobie poradzi. Teraz chodzi do naszej akademii, gdzie wszystkiego jej nauczą. Pomyśl o szansie, jaką daje jej wyjazd. Tobie pozwolili wyjechać. Czemu nie chcesz jej pomóc poznać świat?
- Wiem, że będzie szczęśliwa, jeśli wyjedzie, ale stracę ją.
- Myślę, że nawet tego nie zauważysz.- spojrzał na mnie, zdziwiony.- Będziemy się widzieć na święta, tak jak dotychczas. A przecież nie odmówi.- przekonywałam go.- Popatrz na to z jej strony. Jakbyś miał mnie nigdy więcej nie zobaczyć, bo dostałabym przydział na drugim końcu stanów.
- Pojechał bym za tobą.- odpowiedział bez wahania.
- A Wiki tego nie zrobi bez twojej zgody.
- Wiem. Ciebie też to zaskoczyło?- spytał.
- Trochę. Ale nie zmieniaj mi tu tematu. Wiesz, co będzie dla niej dobre.- stwierdziłam.
- Chyba powinienem dać jej wolną rękę.- uznał smutny.
- To dobra decyzja.- pocieszałam go.
- Nie rozumiem jak to możliwe, że jesteś zawsze kiedy cię potrzebuję?- przytulił mnie mocno do siebie.
- Zawsze będę przy tobie.- obiecałam.
Chwycił moją twarz za podbródek i uniósł do góry, patrząc mi w oczy.
- Ja tiebia liubliu Roza.- powiedział szeptem.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- odpowiedziałam tak samo.
Lekko pochylił się w moją stronę, zbliżając swoje usta do moich. Gdy w końcu nasze wargi się złączyły, zarzuciłam mu dłonie na kark, a on położył się ciągnąć mnie za sobą. Gdy skończyliśmy pocałunek, wciąż byliśmy niesamowicie blisko siebie. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, uśmiechając się szeroko.
- Dziękuję Roza.- przyciągnął mnie tak, że musiałam się na nim położyć.
- To ja ci dziękuję.- szepnęłam mu we włosy.
Nagle zaczął całować mnie w szyję. Poczułam jego dłonie pod bluzką, na plecach, powoli skradające się do zapięcia od stanika.
- Jeszcze ci mało, towarzyszu?- mimo wszystko odchyliłam głowę, dając mu lepszy dostęp.
Gdy zwinne palce strażnika osiągnęły swój cel, obrócił nas i teraz to ja byłam pod nim.
- Nigdy nie będę miał dość.- prawie wymruczał, kiedy ściągałam mu bluzkę, ale on nie pozostał mi dłużny.
Pół godziny później wracaliśmy, trzymając się za ręce i śmiejąc w głos, ba cały las. No przynajmniej ja się śmiałam, . Dymitr tylko się uśmiechał, patrząc na moje wygłupy. Na każdym drzewie, jakie mi się spodobało, sztyletem wycinałam DBRHB w sercu.
- Zdradzisz mi chociaż co znaczą te symboliczne litery.- spytał powstrzymując śmiech.
- To nasze inicjały.- było to oczywiste.
- Aha...- zaśmialiśmy się, a mój ukochany złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie.- Już wystarczy Roza, bo zabraknie drzew dla innych.
- Ehh... no dobra.- westchnęłam przywracając oczami i schowałam sztylet, owinięty w aksamitną, czerwoną ściereczką.
- Nie wiedziałem, że aż obdarzasz go taką czcią.- zdziwił się.
- Ty również obchodzisz się z książką ode mnie w wyjątkowy sposób.- zauważyłam.
- Jest to najważniejsza rzecz, jaką mam.- wyznał, patrząc mi prosto w oczy.
- Myślałam, że to ja jestem dla ciebie najważniejsza.- byłam zbita z tropu, gdy cicho się zaśmiał.
- Jesteś dla mnie najważniejszą OSOBĄ,- zaakcentował.- a nie rzeczą.
- No chyba, że tak.- znowu się uśmiechnęłam.- Choć wolałabym być dla ciebie najważniejsza w wszystkich dziedzinach.
- Przykro mi, takie życie.- wzruszył ramionami i uśmiechem i udawaną bezradnością.
- Hyy...- wciągnęłam głośno powietrze, łapiąc się za serce z udawanym oburzeniem- Przegrywam z książką?!- zaśmiał się.- Uważaj sobie towarzyszu, bo kolejne dzieci będziesz mieć z książką.
Zatrzymał się gwałtownie, przyswajając moje słowa.
- Powiedziałaś kolejne dzieci?- uśmiechnął się w szoku i poszliśmy dalej
- Tak właśnie mnie słuchasz.- westchnęłam, śmiejąc się z jego miny.- Wiele razy mówiłam, że jak chcesz, możemy mieć więcej dzieci, ale to za kilka lat.
Pociągnęłam go w swoją stronę, żeby nie przywalił w drzewo i jeszcze raz się zaśmiałam. Wyglądał jak dziecko, które dostanie wymarzony prezent pod choinkę. Właśnie. Trzeba zacząć szukać prezent. Dla Lissy i Christiana może coś kupionego w Rosji? Z nimi jest taki problem, że wszystko mają. Dla Rosalie jakieś zabawki. Tak samo dla Łuki, Zoji, Pawki i Lili. Bianka ucieszy się z kości w wstążeczce. Olena zawsze chętnie przyjmie zestaw garnków. A Bielikówny? Wiki jakieś kosmetyki. Karolinie może karnet do spa? Przyda jej się odpoczynek, w końcu ma dwójkę dzieci żądających ciągłej uwagi. Sonia... Jej można kupić zestaw do ćwiczeń, bo narzekała, że nie ma czasu jeździć na siłownię, a musi coś zrobić ze swoim ciałem po ciąży, choć była ona ponad rok temu. Mii kupimy jakieś ubranka dla dzieci. Zapomniałam się pochwalić, ale jestem chrzestną pięknej Alice Ashford. Po tacie odziedziczyła kolor włosów, za to oczy ma po mamie. Tak właściwie, ojciec morojki mówi, że jest podobna do dziewczyny, gdy była mała. Jedyną różnicą są jej włosy. No i dla Masona...
Z zamyślenia wyrwały mnie silne ręce na biodrach. Dymitr podniósł mnie i zaczął kręcić się w kółko.
- Jestem taki szczęśliwy, że Cię mam Roza. Kocham Cię najmocniej na świecie.- wyznał zatrzymując się.
- Ja ciebie też kocham Towarzyszu.
Gdy tylko moje nogi dotknęły ziemi, wskoczyłam na niego, wpijając się mocno w jego wargi. On złapał mnie za tyłek i pogłębił pocałunek. Gdy tylko skończyliśmy, poszliśmy w dalszą drogę. A raczej mój ukochany szedł, bo mnie wziął na ręce. W wiosce zaczął krzyczeć po Rosyjsku, jak bardzo mnie kocha.
- Cicho głuptasie.- próbowałam ze śmiechem, stłumić dłonią jego krzyki.- Bo cała wioska się zleci.
- To niech się zleci.- wzruszył ramionami.- Pragnę wykrzyczeć całemu światu, we wszystkich językach, że KOCHAM MOJĄ ROZĘ!!!!!

ROZDZIAŁ 326

Zeszłyśmy na dół, a w salonie czekał chłopak dampirzycy.
- Kola!- rzuciła się na niego
- Wiki!- rozłożył ramiona, w które wpadła.- Tak się ciesze, że się zgodziłaś. Bo się zgodziłaś, prawda?- patrzył na nią niepewnie.
- Pewnie.- dziewczyna się uśmiechnęła, a z jego oczu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikła niepewność, zastąpiona miłością i radością.
Złapał ją i zaczął kręcić się wokół własnej osi, z Bielikówną w ramionach. Poprawiłam sobie Nastkę na rękach, uśmiechając się na ten widok. Postanowiłam zostawić ich samych, choć wciąż przypatrywałam się im z kuchni, póki nie podszedł do mnie Dymitr.
- Kto przyszedł Ro...- przerwał, widząc siostrę z dampirem.
Zauważyłam, że zacisnął mocniej szczękę. Kochany braciszek. Zbliżyłam się do niego i oparłam na jego torsie. Automatycznie objął mnie i pocałował w kark, wciąż nie spuszczając wzroku z zakochanych. Teraz oboje usiedli na kanapie i zaczęli się z czegoś śmiać.
- Co widzisz, patrząc na nich?- spytałam ciekawa.
- Moją małą siostrzyczkę i kandydata na wykastrowanie.- uśmiechnął się diabelsko, a ja parsknęłam śmiechem.
- Co by ci to dało?- spytałam, patrząc na niego.
- No wiesz, my też mieliśmy nie móc mieć dzieci. Wypadki chodzą po ludziach.- wzruszył ramionami.
Odwróciłam się do niego przodem.
- Uważasz Towarzyszu, że nasze dzieci to wypadek?- rzuciłam oskarżycielsko.
- Wiesz nie planowaliśmy tego, ale mimo wszystko jest to bardzo dobre, a ja jestem najszczęśliwszy na świecie.
Wywróciłam oczami i wróciłam do poprzedniej pozycji, zanim bardziej się pogrąży.
- A ja widzę dwoje, szczęśliwych zakochanych, liczących na szczęście w tym okropnym świecie.- powiedziałam, wtulając się mocniej w męża.
- Chcę dl mojej siostry szczęścia.- przyznał.
- To daj jej żyć.
Ale...- zaczął, jednak przerwała nam Olena.
-Dzieci, pomożecie mi?- poprosiła kobieta.
- Jasne mamo.- powiedzieliśmy jednocześnie, po czym zaśmialiśmy się w trójkę.
Nakryliśmy do stołu i zawołaliśmy resztę na obiad. Pani domu postawiła drugie danie, gdy Wiktoria postanowiła wyznać podjętą decyzję.
- Eghem...- Bielikówna zwróciła na siebie naszą uwagę.- No więc jestem już dorosła i normalnie w moim wieku podejmuje się służbę.- tu spojrzała na mnie.
Była zdenerwowana. Bardzo. Mikołaj złapał ją za rękę dla wsparcia. Patrzyła na wszystkich, oprócz brata, co nie uszło jego uwadze. Zaczął się niepokoić, więc sama odnalazłam jego dłoń i złączyłam nasze palce. Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja posłałam mu uspokajający wzrok.
- Postanowiłam zamieszkaćzKoląipodjąćsłużbęwSzwecji.- powiedziała na jednym oddechu i spuściła wzrok, grzebiąc w talerzu nietkniętego jedzenia.
Wszyscy potrzebowali chwili, aby to zrozumieć.
- Możesz powtórzyć? Ale wolniej.- poprosił mój ukochany, zdenerwowanym głosem.
Dampirzyca wzięła głęboki oddech i wypuściła z rezygnacją powietrza.
- Dostałem przydział w Szwecji.- odpowiedział za nią jej chłopak.- I chciałbym, żeby Wiktoria zamieszkała tam ze mną...
- Nie zrobisz tego.- Rosjanin z niedowierzaniem spojrzał na siostrę.
- Dimka, błagam. Mikołaj jest całym moim światem. Kocham go i chcę z nim dzielić każdy dzień. Być szczęśliwa, tak jak ty i Rose.
Strażnik otworzył już buzię, gdy ścianęłam mu dłoń. Spojrzał na mnie, a ja się tylko uśmiechnęłam z miłością, którą chciałam mu przekazać. Trochę złagodniał.
- Wiki, jesteś taka młoda...- wciąż się wahał.
- Ja tu się duszę. Kocham ten dom, was, ciebie, ale to nie życie dla mnie. Chcę coś osiągnąć, poznać swat. Jak ty.
- W sumie ja tu mam najmniej do powiedzenia.- westchnął ciężko Bielikow.- To twoja decyzja.
Zauważyłam, że wszyscy patrzą na tą sytuację, jak na bardzo emocjonalny mecz w tenisa. Przenoszą wzrok za niewidzialną piłeczką, to na jedno, to na drugie.
- Mylisz się.- wtrącił się gość.- Wiem, że bez twojej zgody Wiki by nie wyjechała.
Byłam zaskoczona. Wiem, że ze wszystkich sióstr, to ona ma z nim najlepszy kontakt, ale nie sądziłam, że aż tak go podziwia i liczy się z jego zdaniem.
- Naprawdę?- spytał sam zainteresowany, a dziewczyna tylko pokiwała głową.- Nie miałem pojęcia. Ja... myślę... muszę to przemyśleć.
Bez słowa wstał od stołu i poszedł na górę. Wiki odetchnęła głęboko, a ja położyłam jej rękę na ramieniu.
- Nie martw się.- zaczęłam ją pocieszać.- Wszystko będzie dobrze. To po prostu ciężka dla niego decyzja i musicie dać mu się z tym oswoić.
W tej chwili mój mąż zbiegł po schodach w prochowcu i wyszedł na dwór.
- No to co powiecie dzieci na ciasto?- przerwała ciszę Olena.
- Bardzo chętnie mamo, ale lepie, żebym za nim poszła. Z kłopotami lepiej sobie radzimy we dwoje.- wstałam z miejsca i skierowałam się na górę.- I pomogę mu podjąć decyzję.- puściła oczko młodej, zanim zniknęłam za zakrętem. 
Z pokoju wzięłam swój prochowiec oraz torebkę ze sztyletem i komórką. Wyszłam na dwór i zaczęłam się rozglądać za ukochanym. Jednak nigdzie go nie było. Gdzie mógł pójść? Przypomniałam sobie nagle, jak mówił, że zdenerwowany lubi chodzić po lesie. Nie zwlekając dłużej, poszłam w jedyne, najlepiej mi znane miejsce. Staw Luny. I on tam był. Siedział i puszczał kaczki tak, że kamienie lądowały na drugim jego brzegu, co nie było trudne, zważywszy na małą szerokość zbiornika wodnego. Starałam się iść najciszej jak umiałam, choć nie miałam złudzeń, że nie wiedział o mojej obecności. Nawet jak nie słyszał, to wyczuwał. Tak już mieliśmy. Znalazłam jakiś płaski kamień i usiadłam obok strażnika. Nawet na mnie nie spojrzał. Chwilę przyglądałam się jego zmartwionej twarzy, po czym puściłam kaczkę. Odbiła się raz i zatonęła.
- Cholera!- syknęłam zdenerwowana.
Dymitr uśmiechnął się pod nosem, a ja czułam, że odniosłam sukces. Wdrapałam się mu na kolana i wtuliłam w ciepły tors, a on zaczął głaskać mnie po plecach, bawiąc się moimi włosami.