Strony

środa, 16 listopada 2016

ROZDZIAŁ 322

- Że co?!- nie rozumiałam.- Chcesz się ze mną rozstać przez jakieś głupie strzygi? Coś, na co byliśmy przygotowani całe życie? Przecież zawsze będą nas atakować, nie ważne gdzie i z kim jesteśmy. To jest wpisane w nasz zawód.- wstałam z jego kolan i spojrzałam na niego z góry, krzyżując ręce na piersi.
Wyglądał na zmęczonego. Kulił się pod ciężarem problemu, oczy miał zaczerwienione, usta wykrzywione w grymasie, a skóra zbladła. Dodało mu to trochę lat, których nie miał. Widać, że bardzo go to meczy. Przecież on sam nie chce mnie zostawiać. Ale czuje, że powinien, a ja mu to utrudniam. I nie zamierzam przestać. Nie pozwolę mu.
- Nie o to chodzi.- westchnął.
- A o co?- powoli traciłam cierpliwość.
- Znowu zaatakowali nasz dom.- spojrzałam na niego z niedowierzaniem.- To już drugi raz w ciągu roku. A nawet czwarty licząc te na Dwór. Nigdy nie atakowały, w tak licznych oddziałach. Oni chcą mnie z powrotem. Chcą mnie przemienić.
- I tak im się po prostu dasz?- położyłam ręce na swoich biodrach, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.- We dwoje mamy większe szanse.
- Jesteście w niebezpieczeństwie. Moja przeszłość będzie mnie prześladować do końca życia.
- Tak samo jak ja.- westchnął, mrucząc coś pod nosem.- Ja nie żartuję, Dymitr. Nawet jakbyś uciekał, to znajdę cię na końcu świata. Wiesz to. A co jak cię przemienią? Wtedy będziemy bezpieczni?- spytałam ironicznie.
- Rose, nie chcę, żebyś mnie szukała.
- Nie będę, bo nigdzie nie odejdziesz.
- Och, Roza. Porozmawiamy o tym kiedy indziej, bo nie chce się już z tobą kłócić. I chodź spać, bo jesteś na pewno zmęczona.
- Jeśli obiecasz, że mnie nie zostawisz. Nigdy!
- Rose...
- Obiecaj.- byłam nie ugięta.
- Porozmawiamy jutro....
- Obiecaj, albo będę tu stała do rana.
- Roza...
- Dlaczego nie chcesz tego obiecać? Dlaczego aż tak mnie ranisz? W ogóle nie liczysz się z moimi uczuciami. Mam tego dość.
Podeszłam do szafy.
- Roza, co ty robisz?- spytał zmartwiony.
- Idę się przejść.- powiedziałam, jakby wychodzenie o 10 w nocy było czymś normalnym i wyciągnęłam spodnie dresy.
- Nigdzie nie pójdziesz. Jest już późno.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam się ubierać.
- Teraz nagle się martwisz? Z resztą nie ważne. Potrzebuję pomyśleć w samotności.- wstałam i sięgnęłam po swój prochowiec.- Nie szukaj mnie, chyba że do rana nie wrócę.
Sama nie wiedziałam ile tam będę, ale muszę ochłonąć. Nerwy tu wcale nie pomogą.
- Nigdzie nie pójdziesz.- powiedział, czule łapiąc mnie za ramię.- Możesz myśleć tutaj, będę cicho udawał, że mnie nie ma. Lubię patrzeć jak myślisz.- uśmiechnął się ro mnie, co zagłuszyło mój gniew.
- Nie wiem, czy będę umiała się skupić pod twoim palącym wzrokiem.- dopiero słysząc śmiech ukochanego, zorientowałam się, że powiedziałam to na głos.
Korzystając z jego nieuwagi wyszłam z pokoju i szybko wybiegłam z domu. Oczywiście każdy pobiegłby przed siebie, więc ja skręciłam za dom o pobiegłam. Zawsze najlepiej mi się myślało ćwicząc, wiec postanowiłam sobie pobiegać po wiosce, ale na wszelki wypadek z dala od domu Bielikowa. Nie wiem ile już biegnę, ale z pięć razu okrążyłam domy na obrzeżach, czasami w biegając w las. Już bardzo dobrze znałam tą okolicę, bo i tak nie była zbyt wielka. Minęłam właśnie cerkiew i wbiegłam do lasu, gdy upadłam na ziemię. Ale nie sama. Nie zdążyłam się nawet ogarnąć, a już czułam na sobie ciężar czyjegoś ciała.
- Mniej delikatny, to już nie mogłeś być.- fuknęłam, poznając zapach wody kolońskiej.
-Staram się jak mogę.- mruknął mi do ucha głęboki głos.
Zamarłam, a moje ciało przeszedł dreszcz. To w cale nie był Dymitr.
- Czego chcesz?!- warknęłam patrząc z nienawiścią w zielone oczy Randalla.
- Nie martw się Rossi. Tym razem mój synuś nam nie przeszkodzi.
- Rose.- poprawiłam go.- I sama umiem o siebie zadbać.
Zaczęłam się wyrywać, korzystając ze swojej przewagi siłowej. Kolanem uderzyłam go w krocze. Gdy on zgiął się w pół, zerwałam się i uciekam w głąb lasu. Biegłam z pół godziny, aż nie poczułam się bezpieczna. Jednak to szybko minęła, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że się zgubiłam. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo. Nagle z daleka doszło mnie wycie wilka. Nie bałam się ich, ale miałam w sobie zalążek niepokoju. Nic nie widziałam po za drzewami. Pora dnia wcale nie ułatwia mi sprawy. Nie wiedziałam co zrobić. Mogłabym błądzić dalej, mając nadzieję, że zamiast zagłębiać się w gąszcz, znajdę z niego wyjście, albo czekać do rana. Może Dymitr mnie znajdzie. Gorzej jeśli jego ojciec zrobi to pierwszy. Raz mu uciekam, ale jestem zmęczona i nie wiem, czy drugi raz dam radę. Nagle pomyślałam o Lunie. Musi gdzieś być. Nabrałam powietrza, żeby krzyknąć, ale powstrzymał mnie głos, niosący się wśród szelestu liści drzew.
- Rossi!!!!
O nie! Wstrzymam oddech, a serce mi przyspieszyło. Poczułam napływ adrenaliny i chciałam uciekać.
- Stój!- rozkazała mi Lissa.- Dymitr cię szuka. Musisz dać jakiś znak, gdzie jesteś.
- No chodź tu!- krzyknęłam na całe gardło, mając nadzieję, że Bielikow mnie usłyszy.
- Nie mądrze, tak się wystawiać. Jesteśmy w środku lasu.- między drzewami pojawiła się sylwetka wstrętnego właściciela głosu.
- To prawda. Nikt nie znajdzie twojego ciała.- odpowiedziałam, odwzajemniając jego cwany uśmiech.
Randall roześmiał się obrzydliwie.
- Oj skarbie, ale tutaj nic ci nie zrobię. Już cię szukają, a ja dopilnuję, żeby nikt nic nie znalazł.
Wściekła, rzuciłam się na niego, ale nagle przede mną pojawiła się chmura piasku. Gdy opadła, przede mną nikogo nie było. Następnie wiatr powiał mi w plecy, lecz zanim zdążyłam się odwrócić, moroj złapał mnie od tyłu ręką przez całą długość mojej klatki piersiowej i złapał za ramię po drugiej stronie. Jednocześnie przycisnął mi do twarzy jakąś szmatką i zapadłam w ciemność...

Gdy się ocknęłam, leżałam na jakimś łóżku w ciemnym pokoju.