Obudziłam się, nie wiem po jakim czasie, ale lekko zesztywniała. Moje ręce i nogi wręcz błagały, abym się przeciągnęła, ale obecne położenie mi na to nie pozwalało. Może fotele nie są najgorsze, jednak przywykłam do pozycji leżącej, na naszym wygodnym łóżku. Jedna przynajmniej rzecz się zgadzała. Siedziałam na kolanach drzemiącego męża. Nie chciałam go budzić, jednak wyglądał tak słodko z lekko rozchylonymi ustami, że nie mogłam się powstrzymać. Jednak nawet nie drgnął, gdy palcem przejechałam po jego dolnej wardze. Zdziwiło mnie to, ponieważ zwykle śpi czujnie i lekko. Popchnięta większą odwagą i przekonana o swobodzie swoich działań, odgarnęłam mu za ucho, luźno opadający na twarz kosmyk włosów, zagłębiając się w nie dłonią, aż palcami nie dotarłam do skóry. Usłyszałam mruknięcie, wydobywające się z tych słodkich ust, gdy zaczęłam masować mu głowę, przeczesując grube włosy. Napawałam się ich dotykiem, dopóki mój ukochany nie otworzył oczu. Od razu utonęłam w jego tęczówkach, o kolorze rozpuszczonej czekolady. Wokół oczu zrobiły mu się małe pajączki, kiedy się uśmiechnął. Patrzył na mnie zaspanym, jeszcze nie skupionym wzrokiem pełnym miłości i Radości.
- Dzień dobry, Towarzyszu.- również się uśmiechnęłam.- Nie chciałam cię obudzić.
- Takie pobudki mógłbym mieć codziennie, Roza.- nachylił się i delikatnie mnie pocałował.
Oddałam pocałunek, z równą lekkością i rozkoszowałam się miękkością jego ust.- Witaj Skarbie.
Przeciągnęłam się, tak jak prosiły mnie wszystkie części ciała i wtuliłam się w ciepły tors Rosjanina. Wsłuchiwałam się w równe i spokojne bicie jego serca, napawając się spokojem i wspólnymi chwilami, których brakowało nam przez ostatnie dwa miesiące. Ale przez ten tydzień mamy czas. A ja go na pewno nie zmarnuję. Siedziałam przodem do okna, tym samym do siedzenia naszych dzieci. Dymitr przesiadł się na moje miejsce, a na brzegu siedziała Lili, dalej rysując. Maluchy też już nie stały. Felix ciekawy wyglądał przez okno, a Nastka spoglądała na nas, dużymi oczami. Gdy zauważyła, że my również na nią patrzymy, uśmiechnęła się, klaszcząc w rączki. Złapałam ją za rączkę i zaczęłam delikatnie nią bujać na różne strony.
- Hej, księżniczko. Wyspała się?- spytał z uśmiechem strażnik.
Ona odpowiedziała mu śmiechem i mamrocząc coś pod noskiem, zaczęła się na nas wspinać. Puściłam jej dłoń i sama ją podniosłam, a następnie posadziłam na swoich kolanach. Wtuliła się we mnie, a ja pocałowałam ją w główkę, bawiąc się jej włosami. Coś ją musiało zaciekawić, bo uniosła skupiona wzrok na tatusia. Zaczęła wstawać przytrzymując się mnie, więc złapałam ją w pasie i lekko uniosłam. Zaczęła małymi rączkami badać twarz Bielikowa, po czym pociągnęła go za uszy. On zacisnął mocno powieki i z uśmiechem wysunął z ust język, który po chwili schował. Obie się z niego zaśmiałyśmy. Nastka powtórzyła ruch, a on zrobił to samo, co wcześniej. Małą to bardzo cieszyło. Nagle poczułam małą rączkę na kolanie. Synek patrzył na mnie wzrokiem mówiącym: "Mama, jeść.". No tak, zbliża się pora karmienia. Wstałam, położyłam córeczkę na kolana męża i uśmiałam przy oknie, z synkiem na kolanach. Z torby podróżnej wyciągnęłam śliniaczek, kawałek ręcznika papierowego na swoje kolana, mokre chusteczki, słoiczek babki jabłkowej i małą plastikową łyżeczkę. Dziewczynka, widząc na co się zapowiada, straciła całkowicie zainteresowanie śmiesznymi minami taty i również zaczęła domagać się obiadu. Wyciągnęłam z torby drugi taki zestaw z papką marchewkową i podałam ukochanemu. Odkręciłam wieczko i zaczęłam karmić synka. To nic, że jedna trzecia zostawała mu na buźce. Co jakiś czas wycierałam ją wilgotnymi chusteczkami. Gdy oboje opróżniły już swoje słoiczki, wzięłam wszystkie chusteczki, brudne ręczniki oraz śliniaczki i włożyłam do osobnej kieszonki. Dalej bawiliśmy się z maluchami, do samego lądowania. W Rosji była noc, więc jeszcze zdążymy się wyspać. Na lotnisku dostaliśmy naszego psa i wyszliśmy na zewnątrz. Czekał tam już na nas wynajęty samochód. Na początku prowadził Rosjanin, ale w połowie drogi się zmieniliśmy. W końcu zatrzymaliśmy się na podjeździe, koło rodzinnego domu Dymitra.
- Kto gotowy odwiedzić babcię, ciocie i kuzynostwo?- spytałam odwracając się do maluchów.
- Myślę, że trochę za późno na pytanie ich o zdanie.- zauważył rozbawiony strażnik.
- Skarbie, to było pytanie retoryczne.- spojrzałam na niego z udawanym politowaniem i oboje zaczęliśmy się śmiać.
Maluchy zawtórowały nam radośnie.
- No dobra. Koniec tych śmiechów. Komu w drogę, temu w czas.- wyszłam z auta i wyciągnęłam Felixa.
Dymitr zrobił to samo z Nastką, a w wolne ręce wzięliśmy walizki. Lili starała się utrzymać na smyczy Biankę, która zaczęła się wszędzie rozglądać i oznaczać teren. Zanim zrobiliśmy choć jeden krok, z kierunku domu usłyszałam wesołe krzyki, a po chwili moja noga zrobiła się o jedno, ponad roczne dziecko cięższa.
- Ciocia, wuja.- wolała gromadka.
- Lili!- Pawka rzucił się w objęcia przyjaciółki i razem wylądowali na ziemi, śmiejąc się w głos.
My również zaczęliśmy się śmiać. Suczka podbiegła do młodych i zaczęła je lizać.
- Dimka, Rose.- z domu wyszła reszta domowników.
Pierwsza podbiegła Wiki i mocno nas uściskała. Mój mąż złapał najmłodszą siostrę i okręcił się z nią wokół osi.
- Miło was znowu widzieć w domu, braciszku.- Karolina poklepała go po plecach.
- Wybaczcie im, ale już nie mogły się doczekać i wybiegły.- przytulił nas Olena.
- Nic nie szkodzi, mamo.- zaskoczyła mnie łatwość z jaką powiedziałam ostatnie słowo. Kucnęłam przed chłopcem, wciąż uczepionym mojej nogi.- Cześć młody.
- Łuka, zejdź z cioci.- zawołała Sonia.
Chłopiec zszedł. Felix wyciągnął do niego rączki, a ten go przytulił. Jego mama również nas przywitała.
- Dajcie mi te słodziaki. Choć do babci.- najstarsza kobieta wzięła od Dymitra wnuczkę.- Ale śliczności nam wyrosło. Ile to już mamy?
- Pół roku.- Rosjanin nie posiadał się z dumy.
- Wyglądają na starsze.- zmartwiła się Sonia.
- Wiemy, też to zauważyliśmy.- odpowiedziałam.- Ale to nic takiego. Luna uprzedzała nas, że mogą się różnić od innych dzieci.
- A tutaj jest nasza czwarta siostra i przyszła szwagierka.- teraz dziewczyny upatrzyły sobie na ofiarę Lili.
- Dobrze dzieci, chodźcie do domu. Na pewno jesteście zmęczeni i głodni po podróży.
Wszyscy posłusznie poszliśmy za panią domu.
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
Strony
▼
niedziela, 13 listopada 2016
ROZDZIAŁ 318
Już od prawie dwóch miesięcy mam służbę i jest wspaniale. Krok w krok chodzę za Lissą i dbam o jej bezpieczeństwo. Czyli robię to o czym marzyłam prawie dwadzieścia lat. Jeśli chodzi o dzieci, to są wspaniałe. Raczkują jak szalone, więc nic się nie zmieniło. Jedynie czasem zaczynają stawać na nóżkach, ale tylko podtrzymując się mebli lub Bianki. Co do ich zdolności, to nic nowego się nie pojawiło. Zostajemy przy lewitacji, wpływie i uzdrawianiu. Tasza i Pablo spędzili u nas tydzień. Trochę dziwnie się czuję ze świadomością, że niedoszła kochanka mojego męża, urodzi jego brata i wujka naszych maluchów. No ale co poradzić. Tak chciał los. Pewnie zastanawia was, co teraz robimy. Otóż pakujemy się. Mamy wolne na cały tydzień, dzięki mnie. Za cztery dni będzie wszystkich świętych, a wiem, że tradycja odwiedzania grobów bliskich jest ważna dla Dymitra, zwłaszcza po dość niedawnej śmierci babci. Oczywiście sam mi tego nie powiedział i wręcz musiałam go zmusić do urlopu. Uparty pracoholik. Ale i tak go kocham. Wszystkiego dowiedziałam się od Oleny i to ona zaprosiła nas do Rosji.
- Rose, długo jeszcze?- spytał mój ukochany przez komunikator.
- Myślę, że szybciej było by gdybyś tu przyszedł i mi pomógł.- zauważyłam.
Choć dźwiękoszczelne ściany niekiedy się przydają, to w rozmowie przez pół domu są bezużyteczne. W odpowiedzi tylko westchnął, a po chwili na korytarzu usłyszałam kroki. Chciałam już rzucić, że obejdzie się bez jego łaski, ale wiedziałam, że nie prawda. Rosjanin podszedł, przytulił mnie od tyłu i pocałował w kark, a moje zdenerwowanie odeszło w niepamięć.
- Co mogę zrobić dla mojej pięknej żony?- spytał nie zaprzestając czynności.
- Zając się swoją księżniczką.- głową wskazałam na dziewczynkę bawiącą się teraz sznurówkami od butów taty.
- Choć malutka do tatusia.
Gdy strażnik ją podnosił, wydała z siebie zadowolony bełkot.
Ja w tym czasie kończyłam przebierać synka.
- I teraz jesteśmy czyściutcy i gotowi do drogi, prawda?- uniosłam chłopca i nosem potarłam jego nosek.
Chłopiec się zaśmiał, więc i ja nie mogłam zostać poważna. Nastka ciągle się wierciła i interesowało ją dosłownie wszystko w pokoju.
- Skarbie, możesz przestać się wiercić, bo tatuś chce cię wyszykować do drogi?- mój mąż powoli się niecierpliwił.
- O tak. Na nią to trzeba mieć sposób.- poprawiłam Felixa na rękach.
Wzięłam misia i pomachałam nim nad głową córeczki. Ta wpatrywała się w niego, jak zaczarowana, a Bielikow mógł w spokoju skończyć ją przebierać.
- Gotowe.- połaskotał dziewczynkę i wziął ją na ręce.- A teraz chodźmy bo się spóźnimy na samolot.
Założyliśmy szelki i włożyliśmy do nich dzieci. Wolnymi dłońmi złapaliśmy za rączki walizek, po czym zeszliśmy na dół, do samochodu. Gdy wszystkiego było już spakowane, a dzieci i pies grzecznie siedziały z tyłu, odpaliłam i ruszyliśmy na lotnisko. No bo jakbyśmy mogli nie wziąć Bianki? Na miejscu oddaliśmy suczkę obsłudze, a oni zaprowadzili ją do części dla zwierząt. Nie chciała iść, plącząc się między naszymi nogami i z tak błagalnym wzrokiem, że aż chciałam wziąć ją na ręce i trzymać do końca lotu.
- Spokojnie mała.- kucnęłam przy niej.- Tam będziesz bezpieczna, a za kilka godzin znowu się spotkamy.
Słuchała uważnie moich słów, przekrzywiając głowę na lewo. Jest u nas na tyle długo, abym zdążył zauważyć, że nas rozumie. To pewnie kolejny efekt uboczny więzi: lepszy kontakt ze zwierzętami. Zamiast się nas bać, jako dampirów, one nie tylko są ufne, ale i zachowują się jakby rozumiały co się do nich mówi.
- Może z panią zobaczysz się za parę godzin, bo ja przyjdę do ciebie, jak tylko będę mógł.- mój ukochany poczochrał ją po główce, a ona zaczęła radośnie na niego skakać, gotowa do zabawy.
My z Lili ją rozpieszczamy, Dymitr się z nią zazwyczaj bawi w ganianie, przeciąganie liny i delikatne szarpanie tak, że niekiedy ma lekki ślady jej pazurów na rękach. Za to maluchy robią z nią co chcą. Często chodzi za nimi krok w krok, jakby ich pilnowała. Dzieci bardzo lubią jej miękką sierść i się do niej przytulać. Często nawet tak zasypiają. Wtedy suczka przytula je bardziej i co chwilę liże. Traktuje je jak własne szczeniaki. Gdy zaczynają płakać, biegną do mnie lub Rosjanina, zależy kto jest bliżej. Za to maluchy odwdzięczają się jej tym, że dzielą się posiłkiem. Dajemy im chrupki kukurydziane, to połowę dadzą psu i cieszą się, że je.
Po naszych słowach trochę się uspokoiła i poszła grzecznie za panem, a my ruszyliśmy na odprawę. Zajęliśmy wygodne miejsca w samolocie i czekaliśmy na start. Dzieci zaczęły się niepokoić, gdy się wznosiliśmy. Ostatni i równocześnie pierwszy raz leciały jak miały koło miesiąca. Teraz są starsze i więcej rozumieją. Razem z mężem zabawialiśmy je, żeby odwrócić ich uwagę. Kiedy już lecieliśmy stabilnie, odpięliśmy pasy.
- Roza, możesz się przespać.- zaproponował mój ukochany.
Odpowiedzią zdziwiłam i jego i siebie.
- Nie chce mi się.
Dymitr spojrzał na mnie zdziwiony. Ale taka była prawda. Wolałam oglądać wyczyny naszych skarbów. Każdy ich ruch, gest, wydany odgłos jest dla mnie czymś nowym. Zaskakuje mnie jak takie małe istotki szybko rosną, uczą się nowych umiejętności, poznają świat.
Podczas podróży, brzdące rozglądały się ciekawe dookoła.
- Patrz. Co tam jest?- zapukałam w okno.
Nastka dotknęła go rączkami, patrząc na daleką ziemię i chmury. Zaśmiała się i spojrzała na mnie. Strażnik w tym czasie poszedł odwiedzić Biankę, tak jak obiecał, a Lili rysowała coś na kartce. Uwielbiała kolorowanki. Po jakimś czasie maluchy zasnęły, a ja chwilę po nich, wtulona w, nawet przez koszulkę, ciepły tors Bielikowa.
- Śpij dobrze, Roza.
Chciałam już za przeżyć, ze nie śpię, a jedynie odpoczywam, jednak w tym momencie... zasnęłam. O ironio.
- Rose, długo jeszcze?- spytał mój ukochany przez komunikator.
- Myślę, że szybciej było by gdybyś tu przyszedł i mi pomógł.- zauważyłam.
Choć dźwiękoszczelne ściany niekiedy się przydają, to w rozmowie przez pół domu są bezużyteczne. W odpowiedzi tylko westchnął, a po chwili na korytarzu usłyszałam kroki. Chciałam już rzucić, że obejdzie się bez jego łaski, ale wiedziałam, że nie prawda. Rosjanin podszedł, przytulił mnie od tyłu i pocałował w kark, a moje zdenerwowanie odeszło w niepamięć.
- Co mogę zrobić dla mojej pięknej żony?- spytał nie zaprzestając czynności.
- Zając się swoją księżniczką.- głową wskazałam na dziewczynkę bawiącą się teraz sznurówkami od butów taty.
- Choć malutka do tatusia.
Gdy strażnik ją podnosił, wydała z siebie zadowolony bełkot.
Ja w tym czasie kończyłam przebierać synka.
- I teraz jesteśmy czyściutcy i gotowi do drogi, prawda?- uniosłam chłopca i nosem potarłam jego nosek.
Chłopiec się zaśmiał, więc i ja nie mogłam zostać poważna. Nastka ciągle się wierciła i interesowało ją dosłownie wszystko w pokoju.
- Skarbie, możesz przestać się wiercić, bo tatuś chce cię wyszykować do drogi?- mój mąż powoli się niecierpliwił.
- O tak. Na nią to trzeba mieć sposób.- poprawiłam Felixa na rękach.
Wzięłam misia i pomachałam nim nad głową córeczki. Ta wpatrywała się w niego, jak zaczarowana, a Bielikow mógł w spokoju skończyć ją przebierać.
- Gotowe.- połaskotał dziewczynkę i wziął ją na ręce.- A teraz chodźmy bo się spóźnimy na samolot.
Założyliśmy szelki i włożyliśmy do nich dzieci. Wolnymi dłońmi złapaliśmy za rączki walizek, po czym zeszliśmy na dół, do samochodu. Gdy wszystkiego było już spakowane, a dzieci i pies grzecznie siedziały z tyłu, odpaliłam i ruszyliśmy na lotnisko. No bo jakbyśmy mogli nie wziąć Bianki? Na miejscu oddaliśmy suczkę obsłudze, a oni zaprowadzili ją do części dla zwierząt. Nie chciała iść, plącząc się między naszymi nogami i z tak błagalnym wzrokiem, że aż chciałam wziąć ją na ręce i trzymać do końca lotu.
- Spokojnie mała.- kucnęłam przy niej.- Tam będziesz bezpieczna, a za kilka godzin znowu się spotkamy.
Słuchała uważnie moich słów, przekrzywiając głowę na lewo. Jest u nas na tyle długo, abym zdążył zauważyć, że nas rozumie. To pewnie kolejny efekt uboczny więzi: lepszy kontakt ze zwierzętami. Zamiast się nas bać, jako dampirów, one nie tylko są ufne, ale i zachowują się jakby rozumiały co się do nich mówi.
- Może z panią zobaczysz się za parę godzin, bo ja przyjdę do ciebie, jak tylko będę mógł.- mój ukochany poczochrał ją po główce, a ona zaczęła radośnie na niego skakać, gotowa do zabawy.
My z Lili ją rozpieszczamy, Dymitr się z nią zazwyczaj bawi w ganianie, przeciąganie liny i delikatne szarpanie tak, że niekiedy ma lekki ślady jej pazurów na rękach. Za to maluchy robią z nią co chcą. Często chodzi za nimi krok w krok, jakby ich pilnowała. Dzieci bardzo lubią jej miękką sierść i się do niej przytulać. Często nawet tak zasypiają. Wtedy suczka przytula je bardziej i co chwilę liże. Traktuje je jak własne szczeniaki. Gdy zaczynają płakać, biegną do mnie lub Rosjanina, zależy kto jest bliżej. Za to maluchy odwdzięczają się jej tym, że dzielą się posiłkiem. Dajemy im chrupki kukurydziane, to połowę dadzą psu i cieszą się, że je.
Po naszych słowach trochę się uspokoiła i poszła grzecznie za panem, a my ruszyliśmy na odprawę. Zajęliśmy wygodne miejsca w samolocie i czekaliśmy na start. Dzieci zaczęły się niepokoić, gdy się wznosiliśmy. Ostatni i równocześnie pierwszy raz leciały jak miały koło miesiąca. Teraz są starsze i więcej rozumieją. Razem z mężem zabawialiśmy je, żeby odwrócić ich uwagę. Kiedy już lecieliśmy stabilnie, odpięliśmy pasy.
- Roza, możesz się przespać.- zaproponował mój ukochany.
Odpowiedzią zdziwiłam i jego i siebie.
- Nie chce mi się.
Dymitr spojrzał na mnie zdziwiony. Ale taka była prawda. Wolałam oglądać wyczyny naszych skarbów. Każdy ich ruch, gest, wydany odgłos jest dla mnie czymś nowym. Zaskakuje mnie jak takie małe istotki szybko rosną, uczą się nowych umiejętności, poznają świat.
Podczas podróży, brzdące rozglądały się ciekawe dookoła.
- Patrz. Co tam jest?- zapukałam w okno.
Nastka dotknęła go rączkami, patrząc na daleką ziemię i chmury. Zaśmiała się i spojrzała na mnie. Strażnik w tym czasie poszedł odwiedzić Biankę, tak jak obiecał, a Lili rysowała coś na kartce. Uwielbiała kolorowanki. Po jakimś czasie maluchy zasnęły, a ja chwilę po nich, wtulona w, nawet przez koszulkę, ciepły tors Bielikowa.
- Śpij dobrze, Roza.
Chciałam już za przeżyć, ze nie śpię, a jedynie odpoczywam, jednak w tym momencie... zasnęłam. O ironio.