Strony

piątek, 21 października 2016

ROZDZIAŁ 298

- Wejdziesz na kawę?- spytałam ojca.
- Bardzo bym chciał, chociażby dla tych skarbeńków,- połaskotał Nastkę na moich rękach. Mała zaśmiała się i złapała pstrokaty krawat dziadka.- no i oczywiście ciebie, Różyczko,- poprawił się widząc moje spojrzenie.- ale twoja mamusia na pewno się za mną stęskniła. Po za tym muszę jej przekazać dobrą nowinę.
- Życzę powodzenia.- zaśmiałam się.- I pamiętaj. Najpierw ślub.
- A podobno to ja jestem nadopiekuńczy.- westchnął.- No to ja lecę. Pa dzieciaki.
Cmoknął mnie w policzek, a Dymitrowi uścisnął dłoń. Wsiadł do auta które jechało za nami. Za kierownicą siedział Lary. Z tyłu dostrzegłam Dave. Pomachał mi, a ja mu odpowiedziałam tym samym. Bardzo się polubiliśmy. Może to jeszcze nie przyjaźń, ale blisko. Gdy pojechali, weszliśmy do domu. Już wszędzie biegły dzieciaki.
- Rose, mogę pokazać Pawce ogród?- spytała Lili.
- A nie jesteście głodni.
- Nie.- zaprzeczyła szybko dampirzyca.
- Ja bym tam coś zjadł.- odezwał się syn Karoliny.
Lili posmutniała.
- To wiecie co? Idźcie się pobawić, a my zrobimy obiad. Dobrze?
- Tak.- wszystkie dzieci pobiegły do ogrodu.
Wszystkie oprócz Zoji.
- A ty nie idziesz się bawić?- spytałam.
- Ciocia, dzisiaj jeśt tak bardzio gorońco.- narzekała.
- To idź się z nimi pobawić, a po obiedzie będzie niespodzianka.- obiecałam.
Mała ucieszyła się i dołączyła do reszty. Podszedł do mnie mąż i chciał mi zabrać Nastkę.
- Ja zajmę się dziećmi, a ty zacznij robić obiad.- poprosił.
- O nie, towarzyszu. Ja biorę maluchy, a ty masz do kuchni.- odsuwam się z córeczką i kieruję się do schodów.- Tylko zanieś proszę Felixa na górę.
- Ale skarbie, ty się nimi opiekowałaś cały miesiąc...
- I zaopiekuję się jeszcze teraz. Ja nie umiem gotować tak dobrze jak ty. Najwyżej mogę ci kotlety usmażyć. Wymyśl coś ciekawego.- poprosiłam go, wchodząc do pokoju dziecięcego. 
- No dobrze kotku.- odłożył synka do łóżeczka i wyszedł, całując mnie przelotne.
Podeszłam z córeczką do szafy i wzięłam jakieś wygodne ubranka. Położyłam małą na przewijaku i zaczęłam ją przebierać, gdy oboje się rozpłakały. Skończyłam ubierać Nastkę, dałam jej smoczka, a następnie włożyłam do łóżeczka. Wzięłam Felixa, aby mu również zmienić strój. Gdy oboje byli gotowi, wzięłam je (tak, użyłam tych szelek.) na dół, gdzie strażnik czekał już z mlekiem. Zaczął się śmiać, widząc mnie, ale bez słowa wziął ode mnie córeczkę, całując mnie w usta i zaczął karmić . Wyciągnęłam synka z szelek i dałam mu butelkę. Uwielbiam, gdy karmione, patrzą na nas z miłością. Wyglądają tak uroczo.
- Dymitr, po obiedzie zabierzemy dzieci nad wodospad?- poprosiłam, odkładając malucha na podłogę, obok siostry.
- Jasne, ale czy się zmieszczą?- zwątpił, wyciągając placki z piekarnika.
- Zoja może jeździć na tym małym rowerku w piwnicy, Łuka zmieści się do diabełków, a Pawka pojedzie na twoim. Zmieścicie się we dwójkę. A ci jest na obiad?- spytałam.
- Postawiłem na meksykańską kuchnię. Tortilla.
- Mniam. To co mogę zrobić?- spytałam.
- Pokrój te umyte warzywa. Tylko zostaw pomidory. Z nich zrobimy sos.
Zrobiłam tak jak mówił. Co jakiś czas patrzyłam czujnie na dzieci. Gdy wszystko zrobiłam, według wskazówek męża, część odłożyłam na talerz, a część wrzucić do garnka na płycie. Trwało to może pięć minut. O pięć minut za długo. Oboje obróciliśmy się na dźwięk tłuczonego naczynia. Podbiegliśmy do dzieci i zabraliśmy je. Nastka chyba chciała przenieść sobie słoik z blatu na podłogę, ale to nie jest pluszowy miś. Nie miała na tyle siły i ceramika spadła.
- Czy ty kiedykolwiek będziesz grzeczna w kuchni?- spytałam córeczkę.
- Ona po prostu się zaciekawiła.
- Piąty raz?- spojrzałam na niego wątpiąco.
- Jak piąty?- nie rozumiał.
- Przez ostatni miesiąc ciągle zrzucała ten słoik. Zawsze zdążyłam go złapać. A gdy zostawiłam go na ziemi, szukała czegoś innego do zabawy. One po prostu rozrabiają.
- Nie wiarygodne. Moja księżniczka?- popatrzył na nią karcąco, a ta się roześmiała.
- Niestety przeważa charakter mamusi.- zrozumiałam, że ze mną też pewnie nie było łatwo.
- Ja bardzo kocham twój charakter.- ukochany odłożył córeczkę w bezpiecznej odległości od potłuczonego naczynia, podszedł i zamknął mnie w uścisku.
- Bo nie musiałeś mnie wychowywać.- burknęłam.
- To teraz będę miał okazję. Po za tym nasze treningi można uznać za wychowywanie cię.
- Czyli, że wtedy patrzyłeś na mnie jak na dziecko.- oburzyłam się.
- Nie. Jak piękną, pełną energii kobietę, która tylko potrzebowała wskazówek, jak nią pokierować w dobry i pożyteczny sposób.
- Pięknie wybrnąłeś. dałam mu całusa.
Wcisnęłam mi mu syna i zaczęłam sprzątać ostre kawałki. W tym czasie Bielikow pilnował Nastki, by nawet nie zbliżyła się do mnie.
- Wiesz co?- westchnęłam, wyrzucając naczynie do śmieci.- Ty lepiej kończ ten obiad, a ja popilnuję dzieciaków w salonie.
- Nie Roza. Wiem co to znaczy opiekować się dziećmi, a z bliźniakami to zapewne dwa razy więcej roboty. Mam dwie młodsze siostry. Gotowanie przy tym, to pikuś. Ty robiłaś wszystko przez ostatnie miesiące. Teraz ja je zabiorę.- mąż pocałował mnie w czoło.
- Skarbie, najgorzej jest robić to wszystko na raz. Samo pilnowanie ich to nic trudnego. A ja wolę gdy ty gotujesz, towarzyszu.
- No dobrze, ale pod jednym warunkiem.- spojrzałam na niego wyczekująco.- Zostajecie tutaj. Nie po to brałem wolne, żeby siedzieć samemu.
Tak też zrobiłam. Zabawiałam dzieci i przyłapywałam ukochanego na podglądaniu nas. Pół godziny później obiad był gotowy. Zawołaliśmy dzieci, które nie chętnie przyszły. Umyły rączki i usiadł do stołu. Maluchom dałam na spróbowania kaszki na mleku Łuki. We trójkę siedzieli i się nią zajadali. Oczywiście my też obiadu mojego kucharza nie oszczędzaliśmy.
Po obiedzie powiedzieliśmy wszystkim o naszych planach i po długich ustaleniach, pojechaliśmy nad jezioro. Dzieci bardzo się ucieszyły i już po chwili wszyscy chlapaliśmy się wodą.