Strony

wtorek, 18 października 2016

ROZDZIAŁ 294

Skąd nagle ma tyle odwagi? Jeszcze przed chwilą trząsł się ze strachu. W Rosjaninie coś pękło. Widziałam to w jego twarzy. Prawie niezauważalny cień. W dłoni mu błysnęło i w ostatniej chwili zatrzymałam jego rękę, zanim wbił sztylet w pierś ojca.
- Dymitr, już wystarczy! Nie możesz!- wystraszyłam się. 
Ale on mnie nie słuchał. Nie docierały do niego moje słowa. Dałam mu policzek i wtedy na mnie spojrzał.
- Już towarzyszu, wystarczy.- powiedziałam łagodnie.
Na chwilę zmarszczył brwi, analizując co przed chwilą się stało. Po chwili w jego oczach pojawił się strach. Upuścił sztylet i ojca.
- Uciekaj stąd. Już!- tupnęłam nogą, a on pobiegł, zakrwawiony, potykając się o własne nogi.
- Pozwę was do sądu!
Tego za wiele
Podbiegłam do niego. Chciał uciec, ale ja byłam szybsza. Gdy dogoniłam Randalla i przyparłam go do drzewa, Dziękowałam w duch za treningi, a których ukochany tak mnie męczył.
- Posłuchaj, nie wzniesiesz zaskarżenia, bo mamy wiele osób, które nas poprą, a po za tym, może znasz Abe'a Mazura?
- Myślisz, że żmij wam pomoże?- zadrwił, lecz w jego oczach widziałam lęk.
- Tak, bo jestem jego córką.- teraz wyraźnie się przeraził.- Ale nie mówię tego, żebyś się go obawiał. Masz się obawiać mnie.
Puściłam go i wróciłam do męża. Zamyślony siedział na ziemi, z twarzą zakrytą dłońmi. Kucnęłam przed nim i złapałam go za ręce, odsłaniając mu buzię. Podniósł na mnie wzrok pełen strachu, złości na siebie i smutku. Bez słowa przytuliłam go do siebie. Słysząc jego cichy szloch, zaczęłam głaskać go po plecach i głowie. Gdy trochę się uspokoił, chciałam go puścić, ale strażnik przycisnął mnie mocniej do siebie, pokazując, że w tej pozycji mu lepiej.
- Jestem potworem.- odezwał się.
- Wcale, że nie. Jesteś wspaniałym mężczyzną, który chroni swoją rodzinę.
Teraz on mnie odsunął i popatrzył mi prosto w oczy.
- Nie prawda Roza. Chciałem go zabić.
Na nowo go przytuliłam.
-Już po wszystkim skarbie. On uciekł cały i trochę poobijany.
- Dzięki tobie. Gdyby nie ty, to bym go zabił.- w jego głosie dźwięczał smutek.
- Do usług od ratowania życia.- usłyszałam jego cichy chichot. Znowu popatrzyliśmy sobie w oczy.- To on cię prowokował. Nie jesteś niczemu winny. Rozumiesz. Każdy by stracił cierpliwość, jedni szybciej inni później Ty na szczęście jesteś w grupie tych drugich.
-Może i tak, ale jak już to się stanie, to atakuje z większą mocą.
- Większą niż ja, gdy chciałam zabić Jessego, czy jak zabiłam Daszkowa?- na samo wspomnienie przeszedł mnie dreszcz.
- Nie. Ale też nie mniejszą. To co opisywałaś mi... Tak właśnie się czułem. Może to efekt sugestii? Boję się tego Roza. A jeśli kiedyś skrzywdzę ciebie?- odwrócił wzrok.
- Skarbie, spójrz na mnie. Kochanie. Dymitr. No towarzyszu nie bądź taki. Popatrz mi w oczy.- w końcu to zrobił.- Sam powiedziałeś, że nigdy byś mnie nie skrzywdził. I ja ci wierzę.
- A jeśli...
- Nie ma żadnego "jeśli". Kocham Cię, ty kochasz mnie i oboje żyjemy długo i szczęśliwie. A ty nigdy mnie nie skrzywdzisz, bo masz honor i szanujesz kobiety. Nie jesteś jak on. Po nim masz tylko boski wygląd.- powiedziałam, zanim ugryzłam się w język.
- Uważasz, że on jest boski?!- oburzył się.
- Nie!- żachnęłam się z obrzydzeniem.- Masz po nim większość wyglądu, tak jak twoje siostry, ale tylko ty wyglądasz bosko. A teraz wracajmy, bo Lili zacznie się niepokoić.
Dymitr wszystko analizował, aż się zatrzymał, a ja z nim.
- Ale skoro ja wyglądam bosko, to on też.- skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
-Nie.- westchnęłam ciężko.- Czemu wymagasz ode mnie czegoś, co sam nie jesteś w stanie zrobić? Kocham, ubóstwiam i podziwiam tylko, zawsze i jedynie ciebie. Nikt nigdy nie będzie ważniejszy od ciebie. Zapamiętaj to i nigdy nie miej wątpliwości, co do mojej miłości.
- Wierzę ci Roza. Także Cię Kocham.- przyciągnął mnie do siebie i pocałował z miłością, czułością oraz wszystkimi uczuciami, które teraz w sobie skrywa.
- A teraz chodź, ty mój zazdrośniku.- złapałam go za rękę i pociągnęłam na parking miejski.
Przy naszym samochodzie stał wózek, a Lili i maluchy siedziały już w środku. Gdy moja siostra tylko nas zauważyła, wybiegł i wtuliła się we mnie. Ręką przyciągnęła Dymitra, który objął nas ramionami, dając poczucie bezpieczeństwa.
- Tak bardzo się martwiłam. Kim był ten człowiek? Czego od was chciał? Nic wam nie zrobił?- zaczęła trajkotać. To było takie urocze.
- Spokojnie, nic nam nie jest. Zabijamy strzygi, a byle moroj ma nas pokonać?- uśmiechnęłam się do niej na pocieszenie.
Ta tylko bardziej się wtuliła. Objęłam ją ramionami i głaskałam po głowie, całując co jakiś czas czubek jej głowy. Po chwili, uspokojona, odsunęła się i złapała nas obojga za ręce, ciągnąc do samochodu.
- To kim on był?- nie odpuszczała młoda.
- Moim ojcem.- Bielikow zawiesił głowę.
W jego głosie dało się słyszeć smutek, złość i wstyd. Dalej szliśmy w ciszy. Mój mąż już zaczął wciskać się na miejsce kierowcy, kiedy go odciągnęłam.
- O co chodzi, Roza?- zdziwił się.
- Nie pozwolę ci kierować. Przypominam ci, że wracamy z wesela, a nie jesteś abstynentem.
- Ale mało wypiłem, a dzięki ojcowi wytrzeźwiałem.- próbował mnie przekonać.
- Tak się nie da, skarbie. A to nawet jest drugi powód. Jesteś strasznie roztrzęsiony po tym spotkaniu.
- Ciebie też zdenerwował.- zauważył.
- Ale mi nie trzęsą się dłonie.- oboje spojrzeliśmy na ręce Rosjanina, które lekko drżały.- Robię to dla naszego dobra. Teraz będzie bezpieczniej, gdy to ja usiądę za kółkiem.
Mój ukochany w końcu się poddał i zajął miejsce pasażera, a ja usiadłam obok.
- Nie martw się. Wieczorem dam ci poprowadzić.- szepnęłam mu, a on się uśmiechnął.
Odpaliłam silnik i ruszyliśmy w drogę do domu.