Patrzyłam na ogród i już to widziałam. Fajnie by było gdyby po lewej, gdzieś tak dwadzieścia metrów od domu stał staw, otoczony kwiatami w kamieniach. Na przeciwko tego, po drugiej stronie drzwi do domu, będzie stał basen. Między nimi sto metrów od domu będzie plac zabaw. To jakieś dziecię metrów od domku na drzewie. Kwiaty przy samym domu i porozrzucane na grządkach w różnych miejscach. Drzewa owocowe po prawej. Po lewej jakiś kawałek od stawu, bieżnia i sala treningowa. wszystko zaczęłam umieszczać na kartce. Stajnia jeszcze dalej na lewo. Pięć metrów od drzwi, stolik, a odwrócona do niego przodem, kilka metrów na prawo, duża huśtawka. To za nią będą kwiaty. Składzik na narzędzia między huśtawką, a basenem jeszcze bardziej za nimi. A daleko z tyłu, osłonięta różnymi drzewami duża polana z kwiatami, pergolą z różami i małym oczkiem wodnym. To będzie coś pięknego.
Spojrzałam na swój plan. Nie był idealny, ale mi się podobał. Nagle dzieci zaczęły płakać. Podeszłam do nich, podniosłam Nastkę, posadziłam ją w wózku, a obok niej brata i zaczęłam się z nimi bawić. Nagle na biodrach poczułam ręce.
- Co tam aniołki?- mój mąż pochylił się do dzieci przez moje ramię.- znudziły się zabawki i męczycie mamusię?
Oboje się zaśmiali. Dziewczynka wyciągnęła do przodu rączki i uderzyła w brzeg, ciągle się uśmiechając. Dymitr podniósł ją i usiadł po turecku na ziemi. Mała rozglądała się wszędzie i wyginała, gdy strażnik położył ją sobie na nogach, brzuchem do góry. Też usiadłam z Felixem, ale go po sądziłam, między udami. Chłopiec oparł się o mnie, a rączki położył mi na skrzyżowanych łydkach.
- I jak Roza?- spytał mąż.
- Mam już względny plan. Ale o tym później. Bo telaź cieba po ciocię Lili jechać, prawda?- ostatnie zdanie powiedziałam do synka, który patrzył na mnie pięknymi oczkami, tak podobnymi do moich.
Z mężem podnieśliśmy się i włożyliśmy dzieci do wózka. Wróciliśmy do mieszkania, gdzie się umyliśmy i przebraliśmy, bo cali byliśmy brudni od pracy. Później umyliśmy dzieci i je przebraliśmy w ubranka od naszych rodziców. To znaczy jedno, niebieskie od Abe'a z napisem "Tata wie duża, ale dziadek wie więcej.", a beżowe od Oleny, mówiące, że " nie ma fajniejszego miejsca na mapie, niż na rękach u babci na kanapie.". Postanowiliśmy, że pies pojedzie z nami. Niech Abe zobaczy, co to znaczy mieć psa. Na szczęście rano Dymitr porozkładał na dywanach i drewnie gazety, a na meble suczka jeszcze nie umie wskakiwać, więc było łatwiej posprzątać. Dzieci włożyliśmy do fotelików w samochodzie, a psa na przygotowane miejsce w bagażniku z wodą i gazetami.
- Towarzyszu, włącz klimatyzację, jeśli nie chcesz, żebyśmy się tu udusili.- odezwałam się.
- Z chęcią bym to zrobił, ale wczoraj się zepsuła. Muszę zajrzeć co się stało.
- Wiesz, przypomniało mi się jak jechaliśmy na mój egzamin do Artura Schoenburga.- mój mąż lekko posmutniał. To była wielka tragedia.- Aż się modliłam, aby zepsuł nam się samochód. Wtedy nie miał byś wyboru i musielibyśmy się przytulić. Chyba, że wolałbyś zginąć.
- Zawsze chciałem cię przytulać, nie tylko pod groźbą śmierci. Ale wiedziałem, że nie mogłem. A gdyby nas znaleźli, zamarzniętych i przytulnych do siebie?
- Śmierć w twoich ramionach, z tobą? Najpiękniejsza, jaka mogła by mnie spotkać, na równi ze śmiercią podczas walki w obronie najbliższych. A gdyby ktoś nas znalazł, byłoby nam bez różnicy.
- Kocham Cię Roza.
- Ja ciebie też towarzyszu. A powiedz mi, co cię łączyło z taką legendą jak Artur? Pamiętam, że nazwałeś go "Art".
- Był raz u mnie na lekcji, prowadził wykład. Zainteresowany, zostałem po lekcjach i trochę rozmawialiśmy. On mi opowiadał dodatkowe rzeczy i swoje przygody. Wtedy był dla mnie jeszcze strażnikiem. Kimś, kim trudno być. Po ukończeniu szkoły przez jakiś czas mieliśmy razem służbę. Gdy mieliśmy wolny czas, tak samo mi opowiadał, ale wtedy to już była rozmowa. Ja mówiłem mu o swoich przeżyciach, on mi doradzał. Wiedział o mnie wszystko, a ja o nim. Byłem dumny, że znam, a nawet przyjaźnię się z taką osobą. A teraz to czas przeszły.
Głos mu lekko drżał, a oczy się zaszkliły. Położyłam mu na kolanie rękę, a drugą starłam łzę.
- Wiem co czujesz. Sama straciłam przyjaciela. Jednak ty byłeś bardziej opanowany, niż ja po.... śmierci Masona.- mimo że było to dawno, a dampir żyje, to i tak ledwo wypowiedziałam te dwa słowa.- W tym domu też nie wykazałam się opanowaniem.
- Zachowałaś się, jak każdy, kto nie widział wcześniej takiej śmierci. Nie byłaś na tyle doświadczona i nikt nie wymagał tego od ciebie. Ten pierwszy raz zawsze jest najgorszy. Ale Roza, obiecaj mi, że nigdy nie pozwolisz, ani sobie, ani mi na założenie, jak ty to nazywasz, "maski strażnika". Już nigdy więcej nie chcę przed tobą niczego ukrywać, bo to zły nawyk. Wpaja nam obojętność na piękno świata i rani osoby, które chcą nam je pokazać.
- Wiesz, że będziemy musieli je mieć.- przypomniałam.
- Ale tylko podczas służby.- zauważył.
- Zgoda.- ukochany wyciągnął do mnie mały paluszek.- Żartujesz sobie?
- To dla mnie bardzo ważne.- przekonywał mnie.- Nie chcę nigdy być taki jak przed twoim pojawieniem się w moim życiu. Obudziłaś mnie z wieloletniego snu.
Uległam i zahaczyłam mały paluszek o jego wciąż wyciągnięty.
- Obiecuję nie dopuścić do założenia przez nas maski strażnika na zawsze.- jednak potraktowałam to bardzo poważnie.
Jechaliśmy przez las, kiedy w światłach zobaczyłam ciemny kształt, a następnie w coś uderzyliśmy. Rosjanin zatrzymał samochód i chwilę siedzieliśmy w szoku. W tym samym czasie odpięliśmy pasy i wręcz wypadliśmy z auta. Mój mąż zapalił latarkę i oświetlał okolice. Na poboczu leżała w kałuży krwi sarna. Jeszcze oddychała, ale ciężko.
- O matko!- zasłoniłam ręką usta.
- Już nic się nie da z nią zrobić.- uznał Dymitr.
- I co teraz.- spytał w szoku.- To mógł być ktoś taki jak Luna. Ona mogła dalej żyć.- zaczęłam się trząść.
Ukochany widząc to, przytulił mnie.
- Ci spokojnie Roza. Taka jest kolej życia. Nic na to nie poradzisz.
Trochę się uspokoiłam, ale już nie patrzyłam w tamtą stronę. Strażnik zajrzał pod maskę. Buchnęła w niego chmura dymu.
- No i Roza twoje modły zostały wysłuchane.- powiedział, patrząc na wnętrze samochodu.- Dalej nie pojedziemy.
- Trochę nie odpowiednia chwila.- uznałam z grymasem.
- Wyciągnijmy dzieci z auta i zadzwonię do twojego ojca.