Wreszcie nastał dzień powrotu do domu. Wszystko załatwił mój ojciec i w południe mamy samolot.
- Roza, wstawaj.- szturchał mnie ukochany, ziewając.
- Jeszcze pięć minut.
- Wiem, że jesteś zmęczona, ale tym razem samolot na nas nie zaczeka.
- No dobra.- zaczęłam się unosić na łokciach, gdy Anastazja się rozpłakała. Schowałam głowę pod poduszkę.- O nie! Znowu? Tym razem twoja kolej Towarzyszu.
Strażnik nie chętnie się podniósł. Był tak samo zmęczony jak ja.
- Hej księżniczko. Co tym razem? Rose, ona ma kolkę.
Kolka. Największe przekleństwo rodziców. Noworodki mają je codziennie. Wrzask jest niesamowity. Jakby ktoś je ze skóry obdzierał. Niechętnie wstałam i poszłam do torby. Wzięłam małą buteleczkę, którą kupiła mi Sonia w swojej aptece. Nabrałam na miarkę odpowiednią ilość i podałam ją mężowi, który już miał na rękach córkę. Tak samo napełniłam drugą i szybko wzięłam Felixa. Reszta rzeczy mogła poczekać kilka minut, tak, żeby jedno z nas odpoczęło, a drugie zajęło się dziećmi. Brudna pieluszka dawała nie miłe uczucie, a przez czas karmienia jednego, drugie nie umrze z głodu. I tak nie mogłam karmić dwojga na raz. Ale kolka to jest straszny ból i cierpienie, więc czym szybciej zaaplikuje się lek, tym lepiej. Dlatego na hasło "Kolka" wstawaliśmy razem. Wzięłam syna na ręce i wstrzyknęłam mu całą zawartość miarki do ust. Jeszcze chwilę pokołysaliśmy ich na rękach, póki lek nie zaczął działać. Dzieci na nowo zasnęły. Korzystając z chwili spokoju, włożyliśmy do jednego łóżeczka elektryczną nianię i po ubraniu się, zeszliśmy na śniadanie.
- Naprawdę musicie jechać?- spytała po raz setny.
- Nie chcemy was dalej męczyć, a tutaj też nie mamy wystarczająco rzeczy.- powiedziałam między kęsami- Po za tym ojciec mnie męczy, że chce zobaczyć w końcu wnuki.- popiłam to herbatą, jednak nie pobudzała mnie wystarczająco.
- Wcale nas nie męczycie.- mama oburzyła się, że w ogóle wpadliśmy na taki pomysł. - Brudne rzeczy można wyprać, a resztę dokupić.
- Mamo. Zapewniam Cię, że jeszcze was odwiedzimy. Ale Rose ma rację. Musimy wracać.
- No dobrze.- poddała się kobieta.
- Szkoda.- westchnęła Wiki.- Będzie tu tak pusto bez was.
- No.- przytaknęły jej zgodnie siostry.
- Ale ciocia musi wyjeździać?- spytał smutny Łuka, siedzący mi na kolanach.
- Przykro mi kochanie.- przytuliłam go i cmoknęłam w czółko.- Też będę tęsknić. Ale jeszcze tu przyjedziemy.
- Mamo.- zwrócił się do Soni.- Miogię jeichać z ciocią i wują?
- A nie będziesz tęsknił za domem i mamą?- mój mąż poczochrał mu błąd włoski.
- Tlochę będę.- przyznał.
Na tym skończyła się dyskusja. Przez cały czas patrzyłam na kawę ukochanego. W końcu nie wytrzymałam i zabrałam mu napój. Czułam na sobie zdziwiony wzrok rodziny, gdy wypiłam połowę i oddałam mu. Jednak była tak gorzka, że szybko popiłam ją herbatą.
- No co?- spytałam, gdy nikt się nie poruszył.- Nie spałam dobrze od miesiąca. Potrzebuję energii, nawet jeśli z takiego źródła.- skrzywiłam się.
- Było powiedzieć.- Olena wstała i poszła do kuchni.
Patrzyłam za nią zaciekawiona. Moje zainteresowanie wzmożyło podniecenie przy stole. Pani domu wróciła po jakichś dwudziestu minutach z kubkiem. Postawiła go przede mną. W środku było jakaś brązowa ciecz.
- Co to?- spytałam
- Napij się.- poprosił strażnik z uśmiechem.
Niepewnie wzięłam łyk. To było pyszne! Jeśli dobrze czuję, to jest w tym czekolada, miód i coś jeszcze. Na raz wszystko wypiłam i poczułam jak występują we mnie nowe siły.
- Co to jest?- ponowiłam pytanie, wyraźnie ożywiona.
- Kakao, miód, mleko, cynamon i mieszanka przypraw. To te ostatnie dodają energii. Proszę.- na stole położyła słój pełny mieszaniny ziół i czegoś brązowego.- Dwie łyżeczki do kubka, zalać mlekiem i dodać łyżkę miodu. Rodzinna receptura. Powinno starczyć na dwa, trzy miesiące. Dłużej jeśli nie będziesz używać codziennie. Nie uzależniające i bardzo zdrowe. Lili, ty też będziesz mogła to pić.
- O! Dziękujemy.- powiedziałam zaskoczona.- Jesteś wspaniała.
- To ty jesteś wspaniała Rose. Odzyskałaś naszego brata.- wtrąciła Karolina, patrząc na mnie z wdzięcznością.
- Po za tym, jako jedyna pomyślałaś o zawiadomieniu nas.- dodała Sonia.
- I jesteś dla nas jak siostra.- dodała Wiki.
Wzruszyło mnie, jaka ta rodzina umie być ciepła i serdeczna.
- Ja też was kocham, jak siostry.
- A niaś?- spytał jedyny blondynek w rodzinie.
- A was kocham najmocniej.- poczochrałam mu czuprynkę.
- Mamo, a mógł bym pojechać do wujka i cioci na wakacje.- Pawka popatrzył na na Karolinę, wzrokiem szczeniaczka.
- Słońce, nie wiem co będzie w wakacje. To już musisz pytać wuja.- kobieta ucałowała go w czoło.
- O tak! Proszę.- błagała Lili.
- Zobaczymy. Do tego czasu zostały dwa miesiące. Nie wiadomo co się przez ten czas zdarzy.- uspokoił ją mój mąż.
Po śniadaniu przygotowaliśmy dzieci do podróży. Czyste, przebrane w śpioszki, przewinięte, nakarmione i z zabawkami, zostały posadzone w nosidełkach. Zabrałam torbę podróżną, w której były butelki z odciągniętym mlekiem, pieluchy i talk. Dymitr już zniósł torby do bagażnika, a ja poprawiłam dzieci i sprawdziłam, czy jest im wygodnie.
- Chodźcie maluchy.- ukochany wszedł do pokoju i zabrał różowe nosidełko.
Mi zostało nieść Felixa. Zeszliśmy na dół, pożegnać się z rodziną. Polało się wiele łez i dobrych słów. W końcu siłą zostaliśmy wciągnięci do samochodu, żebyśmy nie spóźnili się na samolot. Po wystartowaniu samolotu, odpięliśmy pasy i posadziliśmy sobie dzieci na kolanach. Ja wzięłam Nastkę, a Dymitr Felixa. Oboje jeszcze nie umieli siedzieć, więc musieliśmy je podtrzymywać. Oboje rozglądali się wielkimi oczkami po pokładzie, póki nie popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać. Duża część lotu upłynęła nam na zabawie z nimi. Są takie urocze i kochane. Czuję się dumna, że mogłam je dać mężowi. Jakbym dobrze wykonała zadanie. Że jest ze mnie dumny. Ciągle się uśmiechają. Nie rozumiem, jak matka mogła mnie oddać? Może ja byłam inna? Gorsza? Nie wiem. Nie chcę o tym myśleć. Ani teraz, ani nigdy. Patrzę na uśmiechniętą, szczerbatą buźkę, naszego skarbu i nie umiem powstrzymać uśmiechu. Po jakimś czasie dzieci zasnęły, a ja zaraz po nich.