Strony

sobota, 3 września 2016

ROZDZIAŁ 235

Resztę dnia spędziliśmy na świeżym powietrzu. Kilka razy z mężem musieliśmy iść przewinąć nasze małe skarby i je nakarmić. Miały bardzo duży apetyt. Nie sądziłam, że małe dzieci jedzą mniej więcej co godzinę. Oprócz wydalania i spożywania posiłków, głównie spały. W tym czasie bawiliśmy się z resztą dzieci, albo rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Kobiety dawały mi rady i różne wskazówki. Niekiedy braliśmy dzieci w wózki i spacerowaliśmy po wiosce. Nikt specjalnie nie zwracał na nas uwagi. Dość powszednie było, że dampiry wiązali się w związki z dampirzycami z dziećmi, nawet jeśli nie były ich. W sumie tak mijały dni. Raz odwiedzili nas Ola z Wincentym. Pogodził się, ale jeszcze nie planują ślubu. Dymitr nie za bardzo cieszył się ze spotkania mojego przyjaciela. Gdy morojka zachwycała się maluchami, chłopcy odeszli na bok na poważną rozmowę. Nie musiałam mieć dobrego słuchu, aby domyśleć się o czym rozmawiają. Jednak miałam i dokładnie słyszałam, jak Rosjanin wyjaśnia co się może przydarzyć Witkowi, gdy znowu skrzywdzi dziewczynę, lub mnie. I jestem pewna, że Aleksandra też to słyszała. Później wrócili do nas jakby nigdy nic. Jednak my byłyśmy takie niedobre, że uświadomiłyśmy ich o naszym odkryciu. Zauważyłam, że Dymitr podczas rozmowy z dampirem, zachowuje się jak mój ojciec. Może to jednak prawda o wyborze mężów na wzór ojców? Nie wiem. Dzieci są kochane i sprawiają nam wiele radości, jak i również kłopotu. A najgorzej było w nocy. Wszyscy sobie spokojnie śpią, a tu wrzask. I zawsze pierwsza budziła się Anastazja. Gdy już udało się ją uspokoić, nakarmić czy zaspokoić inne potrzeby, płakał Felix, obudzony przez siostrę. I tak w kółko. Od pięciu dni nie przespaliśmy ani jednej całej nocy.
- Roza, wstawaj. Dzieci są głodne.- szturchnął mnie ukochany.
- Która godzina?- spytałam przecierając oczy.
- Nie wiem, ale jeśli tak dalej pójdzie, to weźmiemy warty przy dzieciach.
- Jestem za.- przeciągnęłam się podeszłam do dzieci.
Najpierw nakarmiłam córkę, a później sięgnęłam po syna. Odłożyłam go i podałam mu jego pluszaka. Z dnia na dzień, stają się coraz bardziej ruchliwe. Może jeszcze nie chodzą, nawet nie siadają, ale wiercą się na wszystkich strony. Raz dokładnie owinęłam Nastkę w kocyk jak w koron, a rano leżał obok niej, a ona patrzyła na nas z uśmiechem.
Gdy dzieci w końcu zasnęły, przytuliłam się do męża.
- Nie wiem, czy opłaca nam się spać. Za dwie godziny będzie obiad.- zauważyłam.
- Według mnie powinnaś jeszcze się przespać. Dzieci prawie w ogóle nie dają ci spać.
- A ty będziesz czuwał do rana?- popatrzyłam na niego z irytacją.
- Mi nic nie będzie. Jestem przyzwyczajony.
- To znaczy, że ja też muszę się przyzwyczaić.- wstałam i zaczęłam się ubierać.
- Nie. Rose powinnaś odpoczywać.
- Nic mi nie będzie, gdy wstanę o dwie godzinę wcześniej. Wyśpię się, gdy dzieci będą większe.
- Rose!- zranił się.
Ale ja się nie zrobiłam z tego dużo. Nie jesteśmy w akademii, a on nie jest moim nauczycielem. A ja umiem o siebie zadbać. Za bardzo się przyzwyczaił do opieki nade mną, gdy byłam w ciąży. Ale teraz umiem się zająć sobą.
- Nie krzycz, bo dzieci obudzisz.- powiedziałam spokojnie.- Jestem dorosła i tak samo jak ty, mogę decydować, kiedy opłaca mi się spać, a kiedy nie.
- Wiek nie świadczy jeszcze o dorosłości.- powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język. A może nie zamierzał.
Zabolało. Nic więcej nie powiedziałam, tylko wyszłam. Korciło mnie, żeby trzasnąć drzwiami, ale się powstrzymałam. Myślałam, że po biegnie za mną, ale się przeliczyłam. Na dole założyłam kurtkę, wzięłam na wszelki wypadek sztylet od Dymitra i wyszłam. Na zewnątrz otuliło mnie chłodne powietrze.
Więc taka dla niego jestem? Może uważa, że na dzieci też jestem zbyt dziecinna? Tylko szkoda, że przez cały czas wmawiał, jaka to ja nie jestem dorosła. A jeśli naprawdę nie dam sobie rady. Są z nami pięć dni, a ja już chciałabym choć jeden dzień tylko dla siebie. Kocham je, są moim całym światem i nie wytrzymała bym dnia, bez ich uśmiechów. Szłam tak myśląc, nie wiem jaki czas.
* Hej, Rose. Co się stało?- spytał zmartwiony głos Lissy w mojej głowie.
* Nic. Mała sprzeczka z mężem.
* Nie taka mała, sądząc po tym, że od godziny chodzisz po lesie myśląc, że nie jesteś dobra na matkę. Jednak się mylisz. Jesteś wspaniałą matką.
W myślach przesłała mi obraz, jak się przytulamy. Uśmiechnęłam się na to. Zawsze wie, jak mnie pocieszyć.
* Jak myślisz, co powinnam zrobić?- spytałam przyjaciółkę o radę.
* Najlepiej to wrócić i porozmawiać z nim szczerze. Na pewno się martwi, a nie może zostawić dzieci samych.
* Naprawdę myślisz, że jestem dobrą matką.
* Tak. Dzieci cię uwielbiają. Lili Łuka, no i wasze. Po za tym i tak nie masz nic do mówienia. Macie dzieci i musicie się nimi zająć. Ale i tak idzie wam doskonale.
* Dzięki. Na tobie zawsze można polegać. Cieszę się, że Cię mam.
*A ja, że mam ciebie. To teraz leć do swojego strażnika.
Pytanie którędy? No pięknie, zrobiłam się. Cholera! Ale jeśli znajdę północ, a później zachód, powinnam...
Nagle zostałam zamknięta w silnych ramionach.
- Roza, nigdy więcej mi tak nie uciekaj.- ukochany odwrócił mnie przodem do siebie.- Przepraszam kochanie, przepraszam. Wcale tak nie myślę. Byłem zdenerwowany. Ale to nie prawda. Jesteś bardzo dojrzała. Tak bardzo się bałem. Przepraszam.
- To ja przepraszam. Ty tylko się o mnie troszczysz, a ja zamiast to docenić, obrażam się nie wiadomo na co. Kocham Cię Towarzyszu.- popatrzyłam mu w oczy.
- Ja ciebie też Roza.- przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował.- Wracajmy do domu.
- A wiesz którędy?- spytałam, rozglądając się dookoła.
- Jasne. Tak dalej Mark mi i Alanowi zrobił punkt widokowy na całą wioskę, las i okoliczne góry.- pokazał na czubki drzew.
Na jednym zobaczyłam okrągłą platformę wokół pnia z jakąś flagą i teleskopem.
- A co z dziećmi?- zapytałam, przyglądając się z zainteresowaniem ich Bazie.
- Zostały z moją mamą. Wstaje zawsze wcześniej, żeby zrobić śniadanie dla wszystkich. Gdy dowiedziała się, że wyszłaś, kazała mi jak najszybciej cię przeprosić. Ale nie tylko dlatego tu jestem. Byłbym nie godny ciebie gdybym nie przyszedł tu z własnej woli. Nie wiem, czy w ogóle jestem.- padł przede mną na kolana.
- Nikt nie jest bardziej godny od ciebie.- sama uklękłam i pocałowałam go. 
- Roza.- szeptał w przerwach, między pocałunkami.- Tak bardzo Cię kocham.
- Wiem, Towarzyszu.- oboje wstaliśmy z ziemi.- Może pójdziemy do tego waszego punktu obserwacyjnego.
- A dzieci?
- Tylko na chwilę. Sam powiedziałeś, że chcesz poznać ważne dla mnie rzeczy. A ja chcę poznać Twoje.- wciąż się wahał.-No proszę.
- No dobrze.- zapał mnie za rękę i poszliśmy do drzewa.