Strony

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ 216

Niewiele myśląc, rzuciłam się tyłem na łóżko, wzbijając wokół tumany kurzu. Rosjanin patrzył na moje poczynania z niezadowolenie, gdy poklepałam miejsce koło siebie. Kiedy popatrzyłam na niego maślanymi oczkami, wiedział, że nie odpuszczę. Położył się koło mnie, a ja się w niego wtuliłam.
- Będzie tu dużo roboty.- powiedział.
- Zostańmy tu na noc.- poprosiłam.
- Od kiedy to moja Roza jest taka sentymentalna.- zaśmiał się, a mi zabiło szybciej serce.
- Twoja Roza- zaakcentowałam te słowa.- zanurzyła się we wspomnieniach. Wiele się tutaj wydarzyło. Dużo będzie do sprzątania.
- Chyba nie masz zamiaru sama tu sprzątać?- zdziwił się.
- Nie, no coś ty!- odetchnął z ulgą.- Pomożecie mi.
- Zwariowałaś?!
- A co? Myślisz, że jak jesteś najlepszym strażnikiem, to nie będziesz sprzątać domu?- udałam oburzenie.
- Nie! Ja nie to...- zaczął się tłumaczyć.
- Dymitr ja bardzo chcę tu zostać. Byłam już z trzy razy, a niedługo będę czwarty w twoim rodzinnym domu. Ja wychowywałam się w Akademii, a tutaj są jedyne moje dość rodzinne wspomnienia. Dzięki rodzinie Lissy i temu miejscu po raz pierwszy poczułam się kochana i częścią rodziny. Pragnę podzielić się tym z tobą.
Zobaczyłam, że jego oczy lekko się zaszkliły.
- Roza... ja nie wiem co powiedzieć...- wydusił.
- Chyba po raz pierwszy od dawna.- zażartowałam.
- Możliwe. To cudowne. Z chęcią skorzystam z twojej propozycji.
- To co? Zostaniemy tu.
- Rose, pomyśl logicznie. Nie mamy tu żadnych rzeczy, lodówka jest pusta jeśli jeszcze w ogóle działa, nie mamy wody, a wszędzie jest brudno. I co z Lili?
- Napiszemy do Jill, że mają nasz dom do dyspozycji do rana, a razem tu trochę ogarniemy, włączymy prąd, wodę i gaz. Jest środek ludzkiego dnia, sklepy są otwarte. I tak trochę nam tu zejdzie, to zostaniemy do nocy. Proooooooooo- ciągnęłam w nieskończoność.
- Nie przestaniesz póki się nie zgodzę?- bardziej stwierdził, niż spytał.
-oooooooooooooooooooo- pokiwałam głową.
- No dobra, zgadzam się.
- oszę. Jest. Kocham cię.- zerwałam się z łóżka od czego zakręciło mi się w głowie.
- Ostrożnie Roza. To od czego zaczynamy?- spytał.
- Na zewnątrz w skrzynce są bezpieczniki. Trzeba włączyć prąd. W piwnicy jest zawór od wody i gazu. W szafkach w sypialni państwa Dragomirów będzie świeża pościel. W schowku na półpiętrze są środki czystości, mop i odkurzacz. Trzeba też przejrzeć strych. Ma tu powstać dom dziecka dla dampirów, wiec trzeba wszystko sprawdzić pod tym kątem.
- No dobrze. To ja pójdę sprawdzić korki, gaz i wodę, a później przejrzeć strych.
- Okey. Ja w tym czasie...- zaczęłam, ale mąż mi przerwał.
- Ty w tym czasie odpoczniesz. Nie wiem, czy wiesz, ale to ósmy miesiąc ciąży. Nie pozwolę ci cokolwiek robić.
- Ale co ja mam... nie będę tutaj tak bezczynnie siedzieć.- zaprotestowałam.
- Roza wiesz, że się o ciebie martwię. Zgodziłem się na zostanie tutaj, ale ty masz się oszczędzać. Wiem co możesz zrobić. Ułóż się wygodnie, a ja zaraz wrócę.- powiedział i wyszedł.
Westchnęłam ciężko, ale co poradzę. Położyłam się na łóżku i zaczęłam oglądać wzory na materiale u góry. To aż niesamowite, że zachowało się w nienaruszonym stanie. Wodziłam wzrokiem po ciemnych liściach i splecionych pędach na jasnej zieleni, gdy wrócił mój mąż z czarną torbą i drewnianym czymś pod pachą. Okazało się, że to drugie to mały, rozstawiany stolik na jedzenie do łóżka. Z torby wyciągnął laptopa i położył na podstawce, przede mną.
- Zrób zakupy przez internet i zobacz, co jeszcze nam się przyda, bo myślę, że mydła i różne Domestosy są przeterminowane. Kiedy ostatnio ktoś tu był?- spytał.
- Wczoraj.- uśmiechnęłam się.
- To wiem. A wcześniej?
- Od wypadku ja i Lissa nie przekroczyłyśmy nawet tego progu. Nie miałyśmy tu żadnych rzeczy, bo jechaliśmy do Akademii. I tam zostałyśmy do ucieczki, a potem to sam wiesz.
- Racja. To mówisz, że gdzie ta pościel?- zmienił temat, bo atmosfera zaczęła nam ciążyć.
- W sypialni, w górnej szafce, ten sam regał, co były cygara.- pokierowałam go, odpalając laptopa.
Myślałam co by tu zjeść i pomyślałam o pizzy. Znalazłam stronę naszej ulubionej z młodości. Była niedaleko, ale zapomniałam numeru. Napisałam szybką wiadomość do Jill, że zostajemy i jak tam dziewczynki. Księżniczka odpisała, że już śpią i życzyła miłej nocy. Podziękowałam, po czym zadzwoniłam do pizzerii.
- Pizzeria Picasso. Jakie zamówienie?- rozbrzmiało w słuchawce, a ja nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
- Nico?!- zdziwiłam się, że wciąż tam pracuje.
W sumie od naszego ostatniego spotkania minęło prawie pięć lat.
- No kogo ja słyszę? Rose czyżbyś wracała na stare śmieci?- zaśmiał się.
- Jestem na chwilę w domu rodziców Lissy. Chce go przerobić na dom dziecka.
- To super. Może uda nam się jakoś pogadać?- zagadnął.
- Jasne. To co zawsze, ale razy trzy, tak jak zawsze.
- Widzę, że apetyt dopisuje. Masz szczęście, bo właśnie kończę zmianę. Będę za godzinę.
- To czekaj. Ale nie wystrasz się, jeśli otworzy ci...
- Twój mąż?- przerwał mi.
- Skąd wiesz?- zdziwiłam się.
- Jesteście najbardziej rozpoznawalni w całej społeczności. Nawet bardziej od Lissy i jej narzeczonego, którzy i tak są dość kontrowersyjni. Zawsze gdzie jedno, tam można się spodziewać drugiego.
- Jej. Nie myślałam, że aż taka sława nas dotknie. No dobra. Ja tam cię nie zatrzymuję, tylko tym razem się nie spóźnij.- zastrzegłam.
- I mówi to dziewczyna, która notorycznie przychodziła na imprezę pół godziny po rozpoczęciu.- przypomniał.
- Wiesz, czasem trzeba się poświęcić, dla dobrego wejścia.
- No wejścia to ty umiałaś robić.- przyznał i zaczął się śmiać.
W tej chwili wrócił mój mąż z pościelą.
- Nie narzekaj. Dobra nie zajmuję ci więcej czasu.
- No do zobaczenia.
- Pa.
- Z kim rozmawiałaś?- spytał ukochany.
- Zamawiałam pizzę. Najlepsza w mieście. I nie chcę słyszeć odmowy.- zastrzegłam, gdy chciał już coś powiedzieć.
- Ale chyba nie żegnasz się tak z każdym dostawcą?- uniósł jedną brew. Ja tylko uśmiechnęłam się cwanie.- No niech ci będzie. A teraz wstawaj, trzeba zmienić pościel.
chciałam pomóc mu trochę, ale oczywiście mi nie pozwolił. Trochę pościerał kurze na mokro, a ja zamówiłam różne środki czystości. Później opowiadałam mu o wszystkim, co mi się przypomniało, gdy tu przyszłam, aż nie usłyszeliśmy dzwonek. Razem zeszliśmy na dół, po dość długiej kłótni, że powinnam zostać na górze. Gdy mój mąż otworzył drzwi, zobaczyłam znajomego blondyna.

ROZDZIAŁ 215

Wczoraj nie miałam neta, więc łapie pierwszy rozdział.
___________________________________________________________
Po śniadaniu Lili i Dymitr zrobili sobie trening. Lubiłam na to patrzeć. Przypominało mi się, jak mnie uczył. Tęskniłam za tym, ale cieszę się z tego co mamy. Nagle zadzwonił mój telefon.
- Halo?- odezwałam się, nie patrząc kto dzwoni.
- Hej Rose.- przywitała mnie Lissa.- Dzisiaj wysłałam strażników do posiadłości rodziców. Sprawdzą czy nie ma tam żadnych strzyg i innych problemów. Kiedy możecie tam wpaść i zobaczyć?
- Muszę spytać męża, ale pewnie jeszcze dzisiaj.
- To dobrze. Chciałabym jeszcze z tobą pogadać, ale obowiązki wzywają.
- A mam jeszcze pytanie. Powiedziałaś Christianowi?
Po drugiej stronie usłyszałam ciężkie westchnięcie przyjaciółki.
- Jeszcze nie.- odpowiedziała.
- To na co ty jeszcze czekasz.
- Trochę się boję, jak na to zareaguje. On myśli, że została stracona. I co? Nagle mam mu powiedzieć, że jego ciocia mieszka na drugim końcu świata, żyję i ogólnie ma się dobrze?- zaczęła histeryzować.
- Spróbuj jakoś delikatnie.
- A co ty byś zrobiła.
- Pewnie najgłupszą rzecz na świecie, ale zaprosiła ją na ślub.
- To genialne!
- Lissa stop! To nie jest najlepszy pomysł. Lepiej przygotuj go na to spotkanie szczerą rozmową. A teraz wracaj, bo będą narzekać, że im cię zabieram.
- No dobra, tylko mi się tam nie przemęczaj.- powiedziała łagodnie.
- Ty też.
- Wiem. Pa.
- Pa.
- Kto dzwonił?- koło mnie usiadł mąż.
Ze strachu, aż podskoczyłam. Złapałem się za serce.
- Przez ciebie dostanę zawału.- pacnęłam go w ramię, a on zaczął się śmiać.- Lissa. Dzisiaj posłała strażników do domu swoich rodziców. Kiedy moglibyśmy tam pojechać?
Wstaliśmy i skierowaliśmy się w stronę domu.
- Może dzisiaj w nocy. W słońcu nie zaatakują strzygi.
- Dobrze, ale to jak zaśnie Lili. Jutro poniedziałek i musi być wypoczęta.- przypomniałam.
- Zgoda.
Wieczorem ubrałam się cieplej. O porankach robi się chłodno. Lili upierała się, że chce jechać z nami, ale gdy powiedziałam, że przyjedzie do niej Jill z Edyym i może sobie kogoś zaprosić na noc, uległa. Na miejscu byliśmy po dwóch godzinach. Przez całą drogę rozmawialiśmy o Akademii, tym co Dymitr sobie przypomniał i tym czego nie pamięta.
- Zostań tutaj.- nakazał mój ukochany takim tonem, że poczułam się, jakbym znowu była jego uczennicą.
- Ale...- zaczęłam, lecz mi przerwał.
- Roza pamiętasz co było ostatnio, gdy kazałem ci czekać w samochodzie, a ty mnie nie posłuchałaś.
Chciałam się dalej kłócić, jednak musiałam przyznać mu rację. Przypomniały mi się też jego inne słowa. Teraz muszę dbać o nasze dzieci. Nie mogę go zawieść. Pokiwałam tylko głową, a Bielikow wysiadł. Wszedł do domu zostawiając uchylone drzwi. Siedziałam w aucie jak na szpilkach. Niby wiedziałam, że nic mu nie grozi. Jest najlepszym strażnikiem, a wcześniej dom sprawdzali inni strażnicy. Jednak w środku strasznie się o niego bałam. Czemu jeszcze nie wyszedł? Co tam się dzieje? Nie wytrzymałam i postanowiłam pójść sprawdzić czy wszystko gra. Ze schowka wzięłam torebkę i wygrzebałam sztylet.
- Po raz pierwszy ty zapewnisz mi bezpieczeństwo.- powiedziałam i wysiadłam.
Może to trochę dziwnie, że gadam do narzędzia śmierci, ale czułam, że na to zasługuje. Tak piękne rzeczy od Bielikowa, to świętość. Na drżących nogach, ściskając kurczowo sztylet ruszyłam w stronę domu. Już miałam otworzyć szerzej drzwi, gdy ktoś na mnie wpadł. Gdy poczułam znajomy zapach wody kolońskiej, wtuliłam się w ciepłe ciało.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz. Ja tu czekałam.
- I jak zwykle nie posłuchałaś mnie.- mimo wszystko przytulił mnie.
- Martwiłam się o ciebie.- zaczęłam się bronić.
- Kocham Cię Roza.
- Ja ciebie też towarzyszu. Ale co tam tak długo robiłeś?
- Na wszelki wypadek sprawdzałem wszystkie pomieszczenia. Widać, że rodzina królowej miała gust.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że swoimi przed domem Lissy. Miejscu, gdzie razem spędzałyśmy wakacje i wszystkie święta, które dobrze wspominam. Powoli pchnęłam drzwi i weszłam. Wnętrze wyglądał tak jak je zapamiętałam. Tylko bardziej zakurzone. Te same meble z rzeźbionymi zdobieniami,obrazy z Dragomirami. Nic się nie zmieniło. Szłam w głąb mieszkania, dotykając wszystkiego z uwielbieniem. W salonie te same, biała sofa i fotele. Za szybą w regale ten sam zestaw do herbaty, którym bawiłam się z Lissą. Pamiętam jak jej mama była zła, że wzięliśmy to bez pytania. Uwielbiała tą zastawę. Ale nigdy na nikogo nie podniosła głosy. A jej mąż. Bardzo miły i szanowany moroj. Mało który arystokrata jest taki uprzejmy. Ciekawe czy to tam dalej jest? Poszłam do pokoju rodziców Lissy. Dymitr szedł tuż za mną. Otworzyłam jedną z szafek. W środku były poukładane w równą kostkę koszulki pana Dragomir. Wyciągnęłam wszystkie ostrożnie, jakby miały zaraz się posypać. Spojrzałam z powrotem do środka. Na dnie leżało pudełko, w krótkim znajdowały się nietknięte cygara. Erick nie palił, ale lubił je kolekcjonować. A Andre lubił je podkradać. Często gdy z przyjaciółką kładłyśmy się spać, jej brat brał jakieś wkładał do ust, udając, że je pali i mówił teksty typu "za moich czasów...". Dobrze wspominam te chwile. Po schodach weszłam na górę. Ukochany trochę mi pomógł. Na przedpokoju wisiało więcej portretów. Otworzyłam pierwsze drzwi na prawo. Był to "Mój" pokój. Taki sam. Wielka bordowa szafa po lewej stronie od wejścia. Na środku wielkie, ciemnozielone łóżko z baldachimem i falbankowymi firankami do połowy. Na ścianach wyblakła, zielona farba. Taśmą na klejone były obrazki, które rysowałam w przedszkolu. Na przeciwko łóżka stały biurko i regał w tym samym kolorze, co szafa. Na podłodze leżał zielony, okrągły dywan. Zaczęły powracać do mnie wspomnienia z dzieciństwa. Zabawy z małą blondyneczką, jej starszym bratem, gdy brał nas na barana, lub robił samolocik. Jak Pani Dragomir dla przyjemności wyszywała w pokoju, a my biegałyśmy po całym domu. Gdy siedziałyśmy przed kominkiem i słuchałyśmy opowiadań strażników. Zawsze wtedy jadłyśmy pudding zrobiony przez mamę Lissy. Po każdej opowieści wstawałam i wymachiwałam łyżeczką, mówiąc, że gdy będę duża, zabiję tyle strzyg co oni razem wzięci i każda będzie się bała i drżała na imię wielkiej Rose Hathaway. A kiedy była duża wichura, Lissa przychodziła do mnie spać, bo się bała. To były czasy. Pełne beztroskiej zabawy. Może jednak moje dzieciństwo nie było tak złe, jak wszystkim wmawiam?