"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
- Sama królowa was zaprosiła?- oczy sióstr Dymitra były wielkie jak krążki do hokeja. - No tak.- powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. No bo w sumie była.- To moja przyjaciółka. - Dalej nie wierzę, że Dimka zakochał się w przyjaciółce królowej. Niekiedy zapominam, że ona jest królową. To takie dziwne znać kogoś od przedszkola i słyszeć jakie to niezwykłe być kimś tak ważnym, dla kogoś tak ważnego. I lekko denerwujące. Przecież każdy mógłby tak awansować i każdy ma przyjaciół. To nic nadzwyczajnego. Ale widać, że inni uważają inaczej. - Mamo, a pokaż w czym pójdziesz.- postanowiłam zmienić temat. - W stroju strażniczki.- powiedziała pewnie. Wszyscy zaczęli się śmiać, ale przestali, gdy zrozumieli, że mówi na serio. - Chyba sobie żartujesz?!- Abe aż wstał i usiadł z wrażenia.- nie możesz iść na święta do królowej w stroju służbowym. - Mamo, musisz mieć jakąś sukienkę.- poparłam go. - Właśnie strażniczko Hathaway.- dodała Wiki. - Ale to nie wypada dampirzycy. Nawet to zaszczyt. Nie jestem morojką i nie powinno mnie tam być. - O to cały czas walczą Dimka i Rose. O równość. A jakby to wyglądało, jeśli strażniczka nie wspierała córki. Oni potrzebują strażniczki pomocy.- podeszła ją Sonia. Sprytne. - No w sumie.- moja mama lekko się zmieszała. Ta rozmowa nie była jej na rękę. Zwłaszcza, że takie kobiety jak rodzina Dymitra są potępione przez szanujące się strażniczki, w tym nią samą. A tu okazuje się, że mają lepsze życie niż my. Pamiętam swoją reakcję na ten fakt. Byłam zmieszana i w prosty nie mogłam uwierzyć, że ktoś publicznie potępiony może wychować takiego strażnika jak Bielikow. Jednak po poznaniu ich zrozumiałam, że to go takiego stworzyło. Nie jest tylko dobry w zabijaniu, czego od nas wymagają, ale jest dobrym człowiekiem, znającym wartości rodzinne i takie, których nawet dzieci najlepszych strażników nie wiedzą. Bo nie mają rodziny. - Dziewczyny, zbieramy się.- zażądała Karolina. - Gdzie?- spytałam zdezorientowana. - Do sklepu.- wyjaśniła i wpadła do kuchni.- Dimka. Na resztę dnia porywamy twoją żonę i teściową. Jedziemy do sklepu. Nie będziesz zbyt za nią tęsknił, prawda? - Oj nie wiem.- zaśmiał się. - Spokojnie towarzyszu. Przed rocznicą może wrócę. - No dobrze, skoro tak.- zgodził się. - Dzięki. To pa towarzyszu.- poszłam do kuchni i go pocałowałam. - Baw się dobrze, Roza. I uważaj na siebie.- oddał pocałunek. - Eghem...- przerwało mam chrząknięcie mojego ojca. Szybko zniknęłam z pomieszczenia. - Nie wiem, czy powinnam zostawiać tu Ibrahima samego.- wahała się strażniczka, gdy ubierałyśmy się na przedpokoju. - Spokojnie, nic mu nie będzie. W końcu zostaje tu z Dymitrem.- zatrzymałam się w pół kroku.- Oł... - Właśnie o to mi chodzi. Zostawiamy ich samych. - Poradzą sobie.- próbowałam nas pocieszyć. - Miejmy nadzieję. - Drogie Panie. Mniej gadania, więcej wychodzenia.- ponaglała nas Wiktoria. Po chwili już jechaliśmy do najbliższej galerii handlowej. Godzinę później nasze auto zatrzymało się na parkingu. Wchodziłyśmy do wszystkich sklepów po kolei. Wszystkie biegałyśmy pomiędzy regałami, po za moją matką. Ona patrzyła czujnie dookoła, szukając zagrożenia. Pokręciłam zrezygnowana głową i wróciłam do przeszukiwania wieszaków. Znalazłam jedną, która mi przypadła do gustu. Była granatowa, bez ramiączek. Zabrałam ja do przymierzalni. Leżała idealnie, uwydatniając mój brzuszek(↓). Dziewczyny się nią zachwycał, ale oczywiście wielki strażniczka otaksowała mnie krytycznym spojrzeniem. Pewnie znowu pomyślała, że robię z siebie dziwkę. - Rose. Chyba nie zamierzasz iść tak na kolacje do Królowej?!- oburzyła się. - Tak.- odpowiedziałam.- Jestem dampirzycą i mam czym się chwalić i będę to robić. - Powinnaś być bardziej odpowiedzialna, a tobie tylko zabawa w głowie. Masz ratować życie morojów, a nie zgrywać gwiazdę estrady. Jesteś strażniczką, na litość Boską.- podniosła głos. - Ale to nie znaczy, że nie mogę ładnie wyglądać.- kipiałam z wściekłości. - Wyglądać ładnie można w normalnym ubraniu. - Na szczęście to moje życie i będę ubierać się jak JA chcę.- wróciłam za kotarę. Moja matka więcej już się nie odezwała. Sobie znalazła skromniejszą kreację, ale pasowała jej. Była zwiewna i o odcień jaśniejsza od mojej. W pasie przewiązaną miała kokardę. - Czy Abe widział cię kiedykolwiek w sukience?- spytałam ją, zapominając o tym, że jestem na nią zła. - Z dziewiętnaście lat temu.- pogrążyła się w swoich myślach. - W takim razie dzisiaj padnie na twój widok. - Dimka na twój też.- zwróciła się do mnie Karolina. - My już o to zadbamy.- zaśmiała się Wiki. - Dziękuję dziewczyny.- uścisnęłam je. - Czego nie robi się dla rodziny.- zachichotałyśmy zgodnie. - Ciekawa jestem jak wyglądałoby nasze spotkanie, gdyby Dimka, no wiecie...- zastanowiła się Sonia. - Znając naszego brata, to znałybyśmy cię tylko z listów.- zaśmiała się Karolina.- Albo na ślubie. - A znając mnie,- podałam wybraną sukienkę ekspedientce i zapłaciłam kartą.- zmusiłabym go do urlopu i wyjazdu. Ze mną nie ma tak łatwo. Ale pewnie nie poznałabym ojca. - To co?- spytała moja mama, kiedy wychodziłyśmy ze sklepu.- Wracamy? - Jeszcze nie.- zaprotestowałam. Dziewczyny popatrzyły na mnie zdziwione.- Teraz chodźmy do kawiarni, a później kupić sukieneczkę dla Liliany. A chłopcy jak poczekają, bardziej docenią. Tak też zrobiłyśmy. Usiadłyśmy przy jednym ze stolików, przy oknie. Gadałyśmy na różne tematy. Dziewczyny i strażniczka zamówiły kawę i ciasto, a ja czekoladę i szarlotkę. Wpadłam na pomysł. - Wiki, a nie chciałabyś uczyć się w Akademii św. Władimira?- spytałam. Moja szwagierka popatrzyła na mnie w szoku. Reszta czekała na jej reakcję. - Allle... nie wiem czy... myślisz, że bym się dostała? - Spokojnie. Nie musisz podejmować decyzji teraz. Przemysł to na spokojnie, a resztę zostaw nam. - Bardzo bym chciała, ale muszę pogadać z mamą. Nie wierzę. Naprawdę mogę?- nie dowierzała. Po chwili rzuciła mi się na szyję.- Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Po skończeniu napojów, zabrałyśmy zakupy i poszłyśmy do sklepu z ubraniami dla dzieci. Po kilku godzinach i odwiedzeniu wielu sklepów, znalazłam tą jedną jedyną(↓). Szybko za nią zapłaciłam i wróciłyśmy do samochodu. Weszłyśmy do domu, ale to co tam zobaczyłam z matką sprawiło, że wypuściłyśmy torby z zakupami. - Dymitr?!- zdziwiłam się. - Ibrahim?!- powiedziała równocześnie ze mną moja rodzicielka. ________________________________________________________
Tak, wiem. Miał być wczoraj, ale zabrakło mi internetu (też Cię Kocham DayDance💖). Ale za to będzie dzisiaj jeszcze jeden. Chyba, że... nie, nie powinno być problemów. ______________________________________________________ Rano obudziłam się w dobrym humorze. Chciałam przytulić się do męża, ale łóżko po jego stronie było puste. Postanowiłam zejść i zobaczyć, czy nie robi nam śniadania, gdy zauważyłam, że w łazience pali się światło. Położyłam się i udawałam, ze śpię, gdy usłyszałam spuszczanie wody. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i dźwięk wyłącznego światła. Po chwili materac się ugiął i poczułam ciężar ręki na biodrze. Ukochany przytulił mnie w geście ochrony. - Nie pozwolę, żeby coś ci się stało Roza.- szepnął łamiącym się głosem. Musiał być bardzo roztrzęsiony. Chyba dalej myśli, że śpię.- Przysięgam, że zapłaci za to, że z nami zawarł. Ochronię cię Różyczko. - Dymitr.- szepnęłam. Spiął się lekko, ale po chwili jego ciało odprężyło się i przyciągnął mnie bliżej siebie. Był pewny, że gadam przez sen. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy. Miał w nich strach. Pogłaskałam go po policzku. - Co się dzieje, towarzyszu?- spytałam z troską. - Nic kochanie. Śpij. - Przecież widzę. Powiedz mi.- toczył wewnętrzną walkę.- Wiesz, że możesz mi zaufać. - Nie chcę Cię martwić. - Ha! Czyli, że jednak jest coś nie tak. Powiedz.- naciskałam. - Ja jakoś nie dopytywałem się, o co chodzi z Christianem.- bronił się. - Bo to nie zagrażało nikomu. A tego nie mogę powiedzieć o twoim problemie. Jak mi nie powiesz, to tak będę się martwić, że nie zasnę. - Robert...- szepnął tak cicho, że gdybym nie czekała na odpowiedź, na pewno bym jej nie usłyszała. Zszokowało mnie to.- Ale nie pozwolę, żeby was skrzywdził. - A ciebie?- spytałam zaopatrzona w ścianę. - Ja nie jestem ważny.- popatrzył na mnie czule. - Mylisz się. Jesteś dla mnie ważny. Nie mogę cię stracić. Proszę nie rób nic głupiego. Nie wiemy, gdzie jest? Czego chce? Mamy za mało informacji. Potrzebujemy planu. Pamiętasz zeszły rok. Mason chciał pokonać strzygi bez strategii. Wiedziony impulsem uciekł. To wszystko było jego planem i co się stało? Nie mogę pozwolić ci na to samo. Nie mogę cię stracić. Tylko dzięki tobie się podniosłam. Bez ciebie nie byłoby mnie tu gdzie jestem. Dajesz mi siłę, której nie mogę stracić. Poczekaj. Obiecaj mi że nie zrobisz nic głupiego i poczekasz. Obiecaj.- popatrzyłam na niego błagalnie. - Obiecuję.- powiedział bez wahania i zapieczentował to pocałunkiem.- Ja tiebia liubliu Roza - Ja tiebia toże liubliu.- na nowo zasnęłam w jego ramionach. Następna pobudka była podobna. Ale tym razem miałam się do kogo przytulić. - Dzień dobry Roza.- powitał mnie cudowny głos. - Dzień dobry, towarzyszu.- przyciągnęłam się i opadłam na jego pierś.- Co dzisiaj robimy? - Kończymy gotowanie i przyjeżdżają twoi rodzice z Lili. Trzeba popakować prezenty bo przy tej małej nic nie da się zrobić w tajemnicy. A z twoim ojcem... fiu fiu. Nie możliwe.- zaśmialiśmy się. - Towarzyszu, powinieneś się nauczyć, że dla nas takie słowo nie istnieje. Po porannej toalecie i śniadaniu, znowu spotkaliśmy się w kuchni. Praca szybko nam zleciała. Następnie obiad. Podczas jedzenia usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. - To na pewno goście.- odezwał się Dymitr. - Na pewno.- uśmiechnęłam się.- Pójdziesz otworzyć?- poprosiłam. - Oczywiście słońce. Gdy wyszedł, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Ciekawe, czy spodoba mu się niespodzianka. Nasłuchiwałam odgłos jego kroków, następnie otwieranie zamka i na koniec skrzypienie drzwi. - Dimka!- po domu poniósł się kobiecy głos. - Mama?!- zdziwił się. Szybko znalazłam się w przedpokoju. - Ciocia Rose! Ciocia Rose!- od razu rzuciła się na mnie czwórka dzieci. Zoja i Łuka dopadli moich nóg, a Pawka i Lili byli na tyle wysocy, że przytulili mój brzuch. Jednak po chwili jedna z moich stóp została uwolniona. Zoja wydobyła z siebie jęk niezadowolenia, ale gdy tylko zauważyła, kto ją podniósł, wtuliła się w szyję mojego męża. Najwidoczniej już się przywitał z resztą. - Wujek Dimka!- zapiszczała. - Rose!- wszystkie Bielikówny mnie objęły, uważając na pozostałą trójkę dzieci. Po czułym przywitaniu z rodziną ze strony Rosjanina, przyszła kolej na moją. Z matką patrzyłyśmy na siebie nie pewnie, w napięciu. Wydawało mi się, jakbyśmy istniały tylko my. Po długich sekundach rzuciłam się jej w objęcia. Odwzajemniła gest. Popatrzyłam na jej twarz i...nie wierzę. Oczy strażniczki zaszkliły się. - Witaj na święta mamo.- odezwałam się. - Dziękuję córuś.- wyszeptała. Oderwałyśmy się od siebie. Spojrzałam na osobę, która stała za nią. - Witaj Różyczko.- uśmiechnął się cwanie z rozłożonymi ramionami. - Na coś czekasz, staruszku? - Nie chcę nic mówić, ale przywiozłem na święta rodzinę twojego męża. - Jak sam zauważyłeś, to też moja i WASZA rodzina.- zaakcentowałam przedostatnie słowo. Mimo wszystko przytuliłam moroja. Po przywitaniu i odniesieniu bagaży do pokoi dla gości usiedliśmy w salonie. - Bardzo ładna choinka.- pochwaliła Olena. - Wcale, że nie. - zaprotestowała córeczka Karoliny.- Nie ma prezentów. Usiadła obrażona na podłodze, dopóki nie podniosły ją silne ręce. - Spokojnie. Dziadek Mróz dopiero musi przyjść.- mój ukochany posadził ją sobie na kolanach. - Dziadek Mróz?!- popatrzyłam na niego zdziwiona. - To Rosyjski odpowiednik świętego Mikołaja.- wytłumaczył Abe. - Acha.- tylko tyle powiedziałam. Przytuliłam się do mojego strażnika. Na moich kolanach już rezydował syn Soni. Głaskałam go po plecach, gdy zasypiał oparty o mój brzuch. Z drugiej strony objęłam Lili, która już dawno spała, razem z Pawką. O dziwo tylko Zoja jeszcze trzymała się na nogach. - Jak wam minęła podróż?- zagadnął Bielikow rodzinę. - Dobrze.- odpowiedziały jego siostry równocześnie i wszyscy się roześmiali. Rozmawialiśmy na różne tematy. Po pewnym czasie mój ukochany wrócił do kuchni, gdzie poszła również jego matka. Chwilę się wykłócali, że ona jest gościem i nie powinna gotować, ale rzadko kiedy dzieci mają jakakolwiek szanse w starciu z rodzicielkami. Tak więc oboje zakasłali rękawy i przystąpili do pracy. Pokazałam reszcie, gdzie mają spać. Pawka poszedł do pokoju Lili, a kobiety od Dymitra do jednego z gościnnych. Drugi należał na te kilka dni do moich rodziców. Abe jako jedyny mężczyzna, oprócz zajętego w kuchni Bielikowa, pomógł przenieść kojce z pokoiku naszych przyszłych dzieci do kobiet. Położyliśmy dzieci spać, a sami jeszcze rozmawialiśmy w salonie.