Strony

wtorek, 10 maja 2016

ROZDZIAŁ 136

Obudziłam się w silnych ramionach ukochanego. Ostatecznie odpięli mi wszystkie kabelki i mogłam swobodnie się poruszać. Jednak Dymitr wciąż był przypięty do kilku monitorów i musiałam się dostosować do jego możliwości. Lili została przeniesiona na własne łóżko.
Ziewnęłam cicho i lekko się przyciągnęłam.
- Dzień dobry Roza.- usłyszałam szept, przy moim uchu i od razu się uśmiechnęłam.- Jak ci się spało?
- Cudownie. A tobie?
- Tak bardzo za tobą tęskniłem i za tym, że się budzisz w moich ramionach.
- Ja też, towarzyszu.
Na te słowa zamruczał przyjemnie.
- Tylko nie rozumiem Roza, czemu mi nie powiedziałaś o tym telefonie?- popatrzył mi głęboko w oczy.
- A powiesz mi, o czym rozmawiałeś z Jewą po naszym ślubie?- spytałam podchwytliwie, bo znałam odpowiedź.
- Nie. Powiem ci po porodzie.- upierał się.
- Czyli, jak będzie po wszystkim?- dalej zbierałam argumenty. Pokiwał głową.- No to ja też powiedziałam po fakcie. Zrozum, że zrobiłam to dla twojego dobra. Inaczej byś mnie zamknął w domu i kto by ci teraz przemówił do rozumu.
- Ale gdybym wiedział...
- Nic by ci to nie dało.- przerwałam mu.- Nawet nie wiedziałam o co chodzi. Naprawdę sadzisz, że gdybyś wiedział, to od razu pomyślał byś o szalonym moroju współpracującym ze strzygami.
- No nie.- przyznał.
- No więc widzisz.
Później rozmawialiśmy na różne tematy. Chcieliśmy nadrobić zaległości. Tak bardzo brakowało mi takich poranków. Po jakimś czasie pielęgniarki przyniosły nam śniadanie. A raczej coś, co miało nim być. Mimo wielkiego apetytu, który zawsze mi towarzyszył, prawie tego nie tknęłam. Wyglądało jak żółta breja z zielonymi skorupkami, zza dużą ilością wody i... Czy to jest zaschnięta krew?!
Ygh... wzdrygnęłam się na tą myśl. Jakieś czerwone kropki to były na pewno. To chyba miała być jajecznica, ale nie ręczę. Tak samo, jak za to, że nie dostanie zaraz nóg i nie ucieknie wystraszony własnym istnieniem. Na początku nie chciałam jeść, ale Dymitr nie odpuszczał.
- Człowieku?! Ty widzisz jak to wygląda?! Ja tego nie ruszam.- uparłam się.
- Rose. Jesteś w ciąży. Nie możesz nic nie jeść. Wręcz musisz i to za troje.
Ostatecznie dałam się przekonać. Z wahaniem wzięłam sztućce leżąca obok talerza. Wręcz modliłam się, żeby to żółte coś sobie poszło. Jednak nigdy nie byłam wierząca tak na prawdę. Zanurzyłam łyżkę w brei. Powierzchnia zafalowała jak kożuch na mleku.
- Towarzyszu, ja szefem kuchni nie jestem, ale myślę, że żadna potrawa z nadmiarem wody się tak nie zachowuje.- za moją uwagę, ukochany skarcił mnie wzrokiem. Naraz poczułam się jak w akademii, gdy był moim mentorem.
Westchnęłam cicho i nabrała "jajecznice". O matko! Tam w środku jest jakieś mięso. Na pewno zepsute. Zrobiło mi się niedobrze. I myślę, że to nie są poranne mdłości. Nasze wiecznie głodne dzieci jakoś przestały narzekać na brak pożywienia. Tak samo ja.
- Wybacz mi kochanie, ale nie ruszam tego. I robię to dla naszych dzieci. Jak wrócimy mogę zjeść nawet całą ucztę dla króla, ale tego nie.
Mój ukochany westchnął ciężko.
- Chyba za bardzo rozpieściłem cię moją kuchnią, Roza. No ale zjeść coś musisz.
- Tak?! To spróbuj zjeść cały swój talerz. Założę się, że po pierwszych łyżkach odpadniesz.
- Możemy się założyć.- rzucił mi wzywające spojrzenie.
- Okey. O co się zakładamy?- chwilę się zastanowiłam.- Jeśli wygram, powiesz mi, co powiedziała ci Jewa.
- O nie skarbie. Ale mam inny pomysł. Jeśli wygrasz, zapomnę o tej niespodziance co miałaś mi zrobić w zamian za ubranie cię.- uśmiechnął się chytrze, bo myślał, że zapomniałam.
- Nie ma mowy. Już za późno.- Jego mina była bezcenna.- Naprawdę myślałeś, że zapomniałam?
- No dobra, to co proponujesz?
- Jeśli wygram to dasz zabrać się na dyskotekę.- rzuciłam mu wyzwanie.
- Rose...
- Co? Boisz się?- przerwałam mu. Mój mąż zmrużył oczy. Wiedziałam, że trafiłam w czuły punkt.
- Zgoda, ale jak ja wygram będziesz uczyć Lili teorii.
- No dobra. Zgoda.- uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń. Już chciałam ją zabrać, ale Dymitr mi nie pozwolił.
- Lili. Podejdź tu.- zawołał za siebie. Następnie spojrzał na mnie.- Jak się zakładać to porządnie.- w tym momencie podbiegła do nas moja siostra.- Przetniesz?
Dziewczynka wykonała prośbę, a strażnik znowu złapał mnie za rękę i wbił w moje wargi. Rozpływałam się pod ciepłem jego ust. Jednak po chwili odezwaliśmy się od siebie.
- I teraz jest ważne.- uznał mój ukochany.
- Mam nadzieję, że nie zakładasz się tak z każdym?
- Ty jesteś pierwsza.
- Masz szczęście, że mam dobry humor i  jestem w stanie ci uwierzyć.- zaśmiałam się.
- I to jest moja Roza, którą kocham.- popatrzył na mnie maślanymi oczkami.
- Ty mi się tu nie podlizuj i wcinaj "śniadanie"- przy ostatnim słowie zrobiłam w powietrzu cudzysłów.
Ukochany westchnął i nabrał pierwszą łyżkę substancji. Chyba dopiero teraz dokładniej się jej przyjrzał.
- Wiesz skarbie, to serio wygląda trochę podejrzane.- przyznał, patrząc z wahaniem na zawartość miski.
- No am... am...- pospieszyłam go.
Bez większego wahania włożył łyżkę do buzi. Skrzywił się, ale dzielnie przeżuwał dalej.
- Nie chcę na to patrzeć.- usłyszałam moją siostrę.
- Ja też nie, ale dzięki temu nie będziesz musiała tego jeść.- przyznałam jej rację.
Dymitr wytrzymał jeszcze jedną porcję, jednak przy trzeciej pobiegł to wypluć. Z Lili przybiłyśmy piątki.
- Przygotuj się na tańce po powrocie.- krzyknęłam za nim.
- Wygrałaś.- powiedział wracając z łazienki.- Już nigdy więcej nic tutaj nie zjem, co nie jest lekarstwem.- mój ukochany wziął wszystkie plastikowe miski i wyrzucił do śmietnika.
- Jesteś pewny.- usłyszeliśmy głos za sobą. Odwróciłam się.