- Rose.- z zamyślenia wyrwał mnie głos Abe'a.- Macie jakieś plany na święta Bożego Narodzenia?
- Nic z tego staruszku.- przejrzałam jego plany.- Dymitr będzie miał służbę, a Lissa już zaprosiła nas nas na drugie śniadanie. Nie możemy pojechać do was. Założę się, że wy też dostaniecie zaproszenia. Wtedy przyjedziecie na Dwór i zostaniecie na święta.- zaproponowałam.
Jeszcze nie wiem jak mają wyglądać dokładnie święta, ale z Lissą uzgodniłyśmy plan ogólny. 25 grudnia rano przyjdą na śniadanie arystokracji. W tym czasie strażnicy mogą obchodzić święta z rodzinami i przyjaciółmi, a pilnować arystokracji będą strażnicy im towarzyszący i ci, którzy postanowią stawić się na służbę. Dwie godziny po załączeniu śniadania, królowa wyprawia obiad dla reszty gości. Wiadomo, że będą rodzice Jill, rodzina Mii, w tym Mason, Eddy, ja z Lili i Bielikównami, które przyjadą do naszego domu, zadbam, żeby pojawili się moi rodzice oraz cała służba Dworu z rodzinami. Dymitr wtedy będzie miał wartę z resztą strażników nieobecnych przy śniadaniu. Ale nie martwi mnie to. Będzie blisko.
- Cudownie. Tak może być. Myślę, że Liliana nie chciałaby spędzać świąt bez was.
- A właśnie. Co z nią?- spytałam.
- Dobrze. Zawołam ją.- Abe wyjrzał na korytarz i coś powiedział, zapewne do drugiej córki.
Po chwili mała weszła i usiadła Dymitrowi na kolanach, a ten ją objął. Trochę jej pozazdrościłam. Ja tu leżę przypięta jakimiś kablami, a ona rozkoszuje się jego ciepłem. Jednak jedno spojrzenie moich ukochanych oczu i poczułam ciepło o jakim ktokolwiek mógłby śnić. Taka fala płynąca prosto z serca. A za trzy dni nie będę tego miała.
- Staruszku, chcę stąd wyjść.- powiedziałam, z trudem odrywając wzrok od męża.
- Rose nie wiem czy to dobry pomysł. Trzeba porozmawiać z lekarzem...- Abe zaczął się rozkręcać, ale mu przerwałam.
- Posłuchaj Żmiju! Jak pewnie wiesz za dwa dni Dymitr wyjeżdża. Czuję się świetnie. Nie wiem jak to zrobisz, ale za godzinę chcę siedzieć w samochodzie.
- A jeśli nie?- uśmiechnął się, czując nade mną przewagę, której nie miał.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, sama stąd wyjdę i pójdę do lekarza.
- Nie zrobisz tego!- moja matka patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
Uśmiechnęłam się i popatrzyłam znacząco na Bielikowa.
- Przykro mi, ale to prawda.- wsparł mnie.- Ona jest do tego zdolna.
Teraz przeniosłam wzrok na ojca. Ten westchnął, pocierając dłonią czoło. Zastanawiał. W końcu zaszczycił mnie swoim spojrzeniem.
- No dobra, ale robię to tylko dlatego, że jesteś moją córką i sam tego chcę.
Wyszedł.
Moja mama podeszła do łóżka i usiadła na jego brzegu.
- Rose. Wiem, że między nami było różnie. Nie byłam dobrą matką, po prostu nie na tyle odpowiedzialna.- wiem, że ciężko było jej się do tego przyznać.- Wierzyłam, że oni są ważniejsi. Ale jestem wam wdzięczna. Pokazaliście światu, że to co my chcemy jest równie ważna, jak pragnienia morojów. Wiem, że czasu nie cofnę, ale nie chcę więcej się z tobą więcej kłócić.
Zdziwiła mnie jej szczerość. Nigdy tak nie myślałam. Sądziłam, że służba była dla niej ważniejsza. To znaczy była ważniejsza, ale z zasady i obowiązku, a nie serca. Czyli, że nie jestem tylko dla podtrzymania gatunku? A może tak miało być, ale ona mnie jednak kocha.
- Ja też nie chcę się z tobą kłócić mamo.- specjalnie tak ją nazwałam.- Wiem, że sama nie byłam najlepszym przykładem dobrego dziecka.
- Rose. Zmieniłaś cały świat dampirów. Dzięki twojej zawziętości i wierze mamy prawo do normalnego życia. Moroje może tego nie widzą, uważają za osiągnięcie królowej, ale wśród nas ty jesteś bohaterką. Oboje jesteście.- spojrzała na Dymitra z uśmiechem.- Cieszę się, że tworzymy jedną rodzinę. Oboje służycie jako wzór miłości. Rose.- wróciła wzrokiem do mojej osoby.- Choć nigdy tego nie mówiłam, jestem z ciebie dumna.
Tego to się nie spodziewałam. Była ze mnie dumna. Nigdy od niej czegoś takiego nie usłyszałam. Wzruszyła mnie tym jednym zdaniem. Nigdy nie przypuszczałabym, że mogłaby powiedzieć o mnie tyle dobrego. Zawsze mnie oceniała, wiecznie jakieś wyrzuty, a teraz mnie chwali. Przysunęła się niepewnie i wyciągnęła w moją stronę rękę. Lekko się spłoszyłam. Nie wiedziałam, co chce zrobić. Wzrokiem uciekłam do ukochanego. Nakazał mi spokój. Zaufałam mu. Zamknęłam oczy w wyczekiwaniu. W końcu poczułam ma policzku poczułam jej dłoń. Wszystko trwało sekundę. Gdy przesunęła palcami po mojej skórze, poczułam coś mokrego. To moje łzy. Płakałam ze wzruszenia. Nie przypuszczałam ile znaczy dla mnie jej pochwała, dopóki jej nie usłyszałam. Oczy strażniczki też się zaszkliły. To była ważna chwila dla nas obu. Poznałam ją z innej strony. Nie jako oddaną pracy strażniczkę, ale jako matkę starającą się zbliżyć do dziecka. Do mnie. Niewiele myśląc rzuciłam się jej w ramiona. Zdziwiła się, ale po chwili oddała uścisk.
- Dziękuję.- szepnęłam jej we włosy.
- To ja dziękuję. Pokazałaś mi co znaczy być w pełni szczęśliwą.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo ten widok cieszy moje oczy.- do pomieszczenia wszedł Abe z jakąś kartką.- Dwie z najważniejszych kobiet mojego życia, w końcu się pogodziły.
- "Dwie z najważniejszych"?!- zdziwiłam się
- Masz ich więcej?- powzięła inicjatywę Janin.
- Oczywiście. Jeszcze mała Lili.- uśmiechnął się do mojej siostry z wyciągniętymi rękoma. Ta podbiegła i dała mu się złapać. Ten podniósł ją i zaczął się kręcić. Dziewczynka krzyczała ze śmiechem.
- Uważaj staruszku, bo coś ci w krzyżu strzeli.- zaśmiałam się, a reszta mi wtórowała.
Każdy miał dobry humor. Mój ojciec w końcu się zatrzymał, ale nie wypuszczał Lili z ramion.
- Zamiast tyle gadać idź się szykuj, a ty Bielikow spakuj swoją żonę. Kto za dwadzieścia minut nie będzie siedział w samochodzie, do domu wraca na piechotę.
Wolałam nie mówić, że Dymitr jakby się postarał mógł my nas wyprzedzić. Ja w sumie też nie jestem gorsza. Ale teraz ledwo chodzę, a co dopiero mówić o bieganiu.