Strony

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

ROZDZIAŁ 114

Wiem, że późno, ale liczy się to, że jest. Nie rozpisuję się za bardzo, bo nie ma nad czym. Życzę miłej lektury.
_____________________________________________
Usłyszałam głosy. Znałam je. To znaczy, po za jednym. Mówiły o mnie. Ale co się stało? Ostatnie co pamiętam, że byłam na cmentarzu, a potem zapadła ciemność. Tylko czyj to był pogrzeb? Pamiętam Dymitra. O Boże! On nie mógł... Drugi raz bym tego nie przeżyła. Nie! On też tam był. Pomagał mi. I jeden głos należał do niego. Wyraźnie wychwyciłam Rosyjski akcent. Mówili coś o ciąży, złym samo poczuciu.
Chwila!Ja jestem w ciąży!
Szlag! Mam nadzieję, że dziecku nic nie jest. Dzieci. Lili! Mam za dużo osób, o które powinnam się martwić. Jakby nie wystarczyli mi Lissa i ukochany. Ale bądźmy szczerzy, nie wystarczą mi. Nie mogłabym żyć ze świadomością, że straciłam może jedyne dziecko, jakie dałabym swojemu strażnikowi. A Lili jest moją siostrą. W końcu poza nami i Żmijem nie ma nikogo.
No tak, to był pogrzeb Elizabeth Znole. Jej mamy. A teraz jestem... No właśnie. Gdzie ja jestem?
Postanowiłam ocenić sytuację. Leżałam na czymś miękkim. Czułam zapach farby i chloru. Dziwne. Powoli otworzyłam oczy. Oślepiło mnie światło. Jednak po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do blasku. Zobaczyłam biel sufitu. Sama leżałam na prostym łóżku Powoli zaczęłam się rozglądać. Po prawej stronie była szafka z szufladami, pewnie na leki, a po lewej kroplówka. Nie cierpię igieł. Kablami i rurkami byłam podłączona do jakichś migających monitorów. Byłam w szpitalu.
Nagle w prawej dłoni poczułam coś ciepłego. To samo poczułam w sercu, gdy usłyszałam ten cudny głos.
- Roza. Moja Roza. Tak się bałem.
Odwróciłam głowę w stronę mówcy i od razu zatonęłam w głębi brązowych oczu, pełnych troski, miłości i ulgi.
- Spokojne towarzyszu.- powiedziałam zachrypniętym głosem. Lekko się go przestraszyłam, ale nie dałam tegi po sobie poznać.- Tak szybko się nas nie pozbędziesz.- wolną ręką pogłaskałam swój okrągły brzuch.
- Wiem Roza. I niech tak zostanie.
Patrzyliśmy na siebie, pełni miłości i jeszcze ją dopełnialiśmy. Przerwał mi inny głos. Ten którego nie znałam.
- Dobrze. To skoro strażniczka się obudziła, zrobię kilka badań i zostawię was samych.- podszedł do mnie.
Był to moroj dobrze po czterdziestce. Szczupły, z haczykowatym nosem i niebieskimi oczami. Włosy miał czarne, krótkie, lekko posiwiałe. Zadawał mi proste pytania, kazał wzrokiem śledzić palec i sprawdził moje gardło. Następnie sprawdził monitory i zapisał coś w karcie przy moim łóżku.
- Badania są w porządku.- stwierdził, bardziej do siebie niż do nas.- Myślę, że nic strażniczce nie jest. Zaraz przyjdzie pielęgniarka, a później zajrzę na nowo wieczorem.
Wyszedł. Chciałam wypytać Dymitra o wszystko, ale w tej chwili weszła pielęgniarka. Była to prawdziwa kobieta przy kości. Zapewne gruba na zewnątrz, tak samo jak w środku. Nie pomyliłam się. Bez słowa przywitania, podeszła i wstrzyknęła mi coś do kroplówki. Następnie zabrała jakieś brudne ścierki i wyszła. Czekałam aż zamknie za sobą drzwi.
- Ile tu leżę?- zadałam najważniejsze na tą sytuacje pytanie.
- Kilka godzin. Nie wiem ile. Czas bez ciebie nie ma znaczenia.- uśmiechnął się. 
- Co się stało?
- To raczej ja powinienem cię spytać. Nagle mnie złapałaś i zendlałaś. Co tam się stało? Czy to znowu Robert?- wpatrywał się we mnie z napięciem. Martwił się o mnie.
Pokręciłam przecząco głową. Nie wiem co się stało, ale na pewno to nie był Doru. Wróciłam wspomnieniami. Pogrzeb mamy Lili. A skojarzyło mi się to z pogrzebem Dymitra w Rosji, z czego przeszłam myślami do jego przemiany. I wtedy straciłam przytomność.
- Roza, co się dzieje? Czemu płaczesz?
Popatrzyłam na niego, nie rozumiejąc. Poczułam łzy dopiero jak ztarł je kciukami.
- Co z dzieckiem?- zmieniłam temat. Zrozumiał, że nie chcę teraz o tym rozmawiać. Uśmiechnął się na wspomnienie o dziecku. Pogłaskał mój brzuch.
- Wszystko jest w porządku. Zrobili ci badania USG.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, znaczenie tej informacji. Chwila. No tak! Od tygodnia lekarz truje mi głowę o to, ale ja nie miałam czasu. Za dużo się działo. Zaraz! Mam je już zrobione?!
- I co?- teraz ja pożądałam odpowiedzi.
- Nie wiem jak ci to powiedzieć...- lekko się zawahał.
- Najlepiej po angielsku. Mój Rosyjski nie jest aż tak zaawansowany.- popatrzył na mnie niepewnie. Trochę się przestraszyłam.- Dymitr, coś jest nie tak?
- Nie! Wszystko w porządku. Tylko...- wziął głęboki oddech.- bliźniaki.-szepnął tak cicho, że ledwo usłyszałam.
- Co?- spytałam niedowierzając.
- Będziemy mieli bliźniaki.- patrzył na mnie niepewnie.
- Bliźniaki. Nie wierzę.- byłam w szoku. Jednak zdziwiła mnie reakcja ukochanego.- Skarbie, nie cieszysz się?
- Cieszę się,- popatrzył mi w oczy.- ale ty nie chciałaś dwójki.
A więc o to chodziło. Uśmiechnęłam się słodko.
- Towarzyszu, będziemy rodzicami. To nie ważne ile dzieci będzie. Ważne, że nasze. I tak nic z tym nie zrobimy. Zostaje nam się cieszyć.
Dymitr odwzazajemnił mój uśmiech i pocałował w słodko w usta. Po moim ciele rezpłynęła się rozkosz.
- Musiałam zrobić zamieszanie na cmentarzu.-odezwałam się w końcu.
- Trochę, ale twój ojciec wytłumaczył, że yo ze stresu i nic się nie stało. Zaproponował, że z Janin zostaną z Lili, ale ona wolała przyjechać tu z nami. I tak miała dosyć przeżyć na dziś. Na szczęście straciłaś przytomność po przemówieniu księdza. Zauważyłem, że ty i Lili uśmiechacie się bardzo podobnie.- zmienił temat.
- Mam być zazdrosna?- spytałam z uśmiechem.
- Nie masz o kogo. Nikt mi ciebie nie zastąpi.
- A pytałeś o płeć?- spytałam.
- Nie, ale jak chcesz to mogę spytać.
- Nie. Wolę mieć niespodziankę. A ty?
- Dla mnie już są niespodzianką. Ale poczekam te pięć miesięcy.
- Witam gołąbeczki.- przez drzwi wszedł Abe.
- Rose. Ale napędziłaś nam strachu.- za moim ojcem weszła Janin Hathaway.
- Martwiłaś się o mnie?- zdziwiłam się.
- Oczywiście. Wiem, że nie jestem najlepszą matką, ale kocham Cię i nie chcę, żeby stała ci się krzywda. Jesteś moją córką.
Nigdy tak o tym nie myślałam. Może źle ją oceniłam i powinnam dać jej jeszcze jedną szansę. W końcu za kilka miesięcy będzie babcią.