Strony

niedziela, 17 kwietnia 2016

ROZDZIAŁ 113

UWAGA! Wczoraj mój blog miał kolejne osiągnięcia. Po pierwsze 20 tyś. wejść, a po drugie 400 komentarzy. Dziękuję za to, że jesteście ze mną. Z tej okazji trochę dłuższy dzisiaj rozdział. Życzę miłego czytania, proszę o komentarze,  bo każdy, nawet najkrótszy mnie cieszy i pokazuje, że ktoś to czyta. A dla wszystkich trzecioklasistów w gimnazjum, powodzenia na egzaminach.( nie dziękujcie. To przynosi pecha :-P) :-*
_______________________________________________________
Samochód moich rodziców zatrzymał się na zapchanym parkingu przed kościołem. Była nas piątka, plus trzech strażników Abe'a. Każdy w służbowych strojach, które mogłyby uchodzić na żałobne. Lili po naszej kłótni postanowiła pojechać. Ubrała czarną bluzkę i spódniczkę. Włosy zaplotłam jej w dwa urocze warkoczyki. Dymitr miał czarną koszulkę i spodnie, jednak nie obyło by się bez jego ukochanego prochowca. Chciałam, żeby ubrał ten nowy, ale uparł się, że musi mieć ten wcześniejszy. No i co ja mogłam zrobić. Moja matka o dziwo nie miała na sobie stroju strażniczki. Mało tego, powiem, że chyba pierwszy raz w życiu widzę ją w spódnicy. Ścięte na krótko włosy odsłaniały tatuaże. Staruszek jak zwykle musiał robić z siebie dziwaka. Cały był ubrany na czarno, po za białym krawatem w czerwone paski i czerwonego kołnierzyk od koszuli, którą miał pod garniturem.
Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy do kościoła. Dwaj strażnicy z bagażnika wyciągnęli wielki wieniec. Mała sunęła jak cień. W aucie ojciec wytłumaczył jej, co powiedział reszcie rodziny Elizabeth, aby nie było więcej nieporozumień. Było mi jej bardzo żal. Wydawała się taka krucha, smutna. Cała radość ostatnich dni po prostu wyparowała.
Ja i Dymitr zostaliśmy poproszeni o zajęcie miejsc z przodu razem z siostrą, jak jej teraz najbliższa rodzina. Abe pewnie by się wykłócał, że też ją znał i to blisko, gdyby nie moja matka. Tak więc nasza trójka usiadła w pierwszym rzędzie, a nasi rodzice gdzieś z tyłu.
Do kaplicy wszedł ksiądz. Trochę pulchny, przysadzisty w fioletowej szacie. Uroczystość zaczęła się od mszy świętej, z szczególnym naciskiem na tematy śmierci, życia i zmartwychwstania. To ostatnie coś we mnie poruszyło. Może to tęsknota za więzią? Nie wiem. Przy wspomnieniach o pani Znole, Lili wtuliła się we mnie z płaczem. Podałam jej chusteczki, ale chyba uznała, że moja sukienka jest lepsza do wycierania oczu. Nie miałam jej tego za złe. Sama pamiętam jak Lissa przeżywała na pogrzebie rodziców i Andre. Przez jeden dzień zużywa chyba kilogram chusteczek. Wszyscy byli dla niej mili i udawali współczucie. Wiedziałyśmy, że robią to na pokaz, że ich kondolencje nie są szczere. Większość po prostu chciała przypodobać się księżniczce. Zwłaszcza przystojni młodzieńcy. Ona oczywiście odrzucała ich zaloty. Ale młoda dampirzyca nie mogła przepuścić takiej okazji. Zazwyczaj był to mały flirt, kończący się niewinnymi pocałunkami. Niektórzy liczyli na dłuższy związek. Jako na wpół człowiek, mam atrakcyjniejszą budowę ciała, niż wychudzone morojki. Jednak szybko zdawali sobie sprawę z tego, że nie mają na co liczyć. Zazwyczaj kończyło się to złamanym sercem. Po pewnym czasie otwarcie mówiłam, że to co się między nami stanie, to nic osobistego. Ale zdarzały się wyjątki, wierzące, że to oni są tymi jedynymi. Przynajmniej mogli mieć pretensje jedynie do siebie. Zmieniałam chłopaków jak popadnie. Byłam głupia. Ale jedno nigdy się nie zmieniało. Gdzie księżniczka Dragomir, tam byłam ja. Nigdy nie zostawiłam jej w potrzebie. Jedynym wyjątkiem był wyjazd do Rosji. Ale nie wiedziałam, że będzie grozić jej niebezpieczeństwo. I ostatecznie pomogłam, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Zawsze byłam przy niej. Tak samo zawsze chcę być przy Lili.
Poczułam ucisk na dłoni. To Dymitr dawał mi wsparcie. Wszyscy mogli uważać, że nic mi nie jest, ale on pierwszy dostrzega męczące mnie myśli.
On też zawsze mnie wspiera. Patrzył na mnie z współczuciem. Wiem, że nie był do końca szczery, tylko miał mi dodać otuchy. Doskonale zdawał sobie sprawę, jaka jestem silna. Nigdy mi nie współczuł, bo nie było czego. Teraz wysilał się na sztuczne uczucie, właśnie dla wsparcia. Przy innych okolicznościach byłaby to miłość, ale nie na pogrzebie. Za to go najbardziej kocha. Wie czego mi potrzeba. Chciałam go pocałować, wykrzyczeć jak dużym uczuciem go darzę. Ale wiedziałam, że nie mogę. Nie teraz. Zrobiłam jedyne co mi wypadało. Smutna oparłam głowę na jego ramieniu, którym po chwili mnie objął. Zrozumiał mój przekaz. Do ucha szepnął mi najciszej jak mógł najpiękniejsze słowa na świecie
- Ja tiebia liubliu Roza.
Uspokoił mnie jego rosyjski akcent, jego bliskość i jego miłość. Przy tym zdaniu ścisnął moją dłoń.
 W tym czasie Lili weszła mi na kolana, a ja ją objęłam. Mój duży brzuch nie stanowił problemu, żeby się przytuliła. Już nie płakała. Po prostu potrzebowała bliskości ważnej dla siebie osoby. A nas miała dwójkę.
Po mszy udaliśmy się na cmentarz. Pochód zaczynała trumna, następna była nasza trójka i reszta rodziny zmarłej, a za nami reszta przybyłych. Nie szliśmy daleko. Uroczystość odbyła się w małej wiosce więc nagrobki były dookoła kościoła.
Wszystko wyglądało jak na pogrzebie Dymitra. W kościele nie było tego podobieństwa, ponieważ w Rosji zapatrzyłam się w rzeźbę anioła i zanurzyłam się w wspomnieniach. Tutaj to było niemożliwe. Wszystko było tak podobne. Wywołuje najgorsze chwile, których nie chcę pamiętać, a na zawsze zostaną w mojej pamięci. Wszyscy myśleli, że Bielikow nie żyje, że nigdy już nie zobaczą go. A ja nigdy nie usłyszę tego słodkiego głosu i śmiechu, który teraz mnie co rano budzi, nigdy więcej nie spojrzę w cudne brązowe oczy, wolne od czerwonych obwódek. A jednak widzę je codziennie, pełne miłości i czasem pożądania.
Jednak teraz, mimo że był tu, czułam tamten ból. Wszystkie wspomnienia ożyły na nowo. Stróżów, mogliśmy być razem. Duch Izajasza, atak strzyg. Ukochany kazał mi uciekać. Walka. Dymitr był cały. Spacer. Wyznanie strażnika. Mapa. Akcja ratunkowa. Walka w jaskiniach, Dymitr żyje, jest cały. Kładzie wrogów jednego po drogim. Odwrót, wybiegłam z jaskini, na światło dzienne, ochronę. Reszta biegnie. Już prawie są. Nagle poczułam mdłości. Strzygi! Wyskoczyły znikąd. Jeden skoczył na mojego ukochanego. Zatopił kły w jego skórze. Powoli wypijał krew. Dymitr. Chciałam tam pobiec, uratować go. Ale było za późno. Uciekaj! Krótka komenda, której posłuchałam cała we łzach.
Przed oczami zatańczyły mi czarne plamki. Słowa dochodziły do mnie z daleka. Wszystko zaczęło się rozmazywać. Chwyciłam się dla równowagi męża, ale nie za bardzo to pomogło. Chwycił mnie za rękę i spojrzał w moje oczy. Nie umiałam nic wyczytać mu z twarzy, bo plamki się namnożyły. Usłyszałam dziwnie zdeformowany głos. To był jego głos. Wolał mnie. "Roza, co się dzieje?". To on? Ostatkiem sił wyszeptałam jego imię i zapadłam się w ciemność.