Hej, mam pytanie. Czy ktoś jeszcze to czyta? Oglądalność spada, komentują cztery osoby. Gdzie reszta? Chcę wiedzieć, czy mam dla kogo pisać. Gdzie podziały się ~Zmey~; Rosalie i Mrs. White?co się stało, że nie piszecie komentarzy? Może powinnam coś zmienić? Napisać jedno zdanie, zostawić po sobie znak. Czy to tak dużo. Bo zacznę dawać rozdziały po danej ilości komentarzy. To bardzo motywuje. Więc po raz kolejny proszę o komentarze.
_________________________________________________
Chwilę się zastanawiał.
- No nie wiem Rose.- wciąż się wahał, ale nie zaprzeczył. Jest postęp.- A jeśli nie umiem? Staram się, ale to jest trudne.
-Trudne. Treningi też były trudne, ale czy to znaczy, że niewykonalne? Nie poddawałam się, a ty mi pomagałeś. Próbuj, a ci pomogę. Razem damy radę. A teraz jedz, bo będzie zimne.- ja też wróciłam do swojego talerza. Jednak strażnik dalej siedział bez ruchu. Podniosłam wzrok na niego i od razu się rozpłynęłam. Patrzył na mnie, jak jeszcze nigdy. Tyle miłości było w jego spojrzeniu.
- Roza, twoje zachowanie nie odzwierciedla wieku. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś w moim wieku mówił tak mądrze, a co dopiero w twoim.
- To chyba nie miałam racji na sali. Nie otwierasz buzi po to, żeby usłyszeć tego co mówisz, bo chyba w ogóle nie słuchasz.
- Miałaś trochę racji. Mówiłem Ci.- w końcu zainteresował się zawartością swojego talerza.- Jesteś bardzo mądra Roza. Cieszę się, że to ty jesteś moją żoną.
- Tylko byś spróbował klęknąć przed inną.- pogroziłam mu palcem.
- Żadna inna nie jest w stanie mi ciebie zastąpić. Nie zapominaj tego.
- To chyba ty powinieneś to pamiętać. Przypominam, że to ty chciałeś mnie zastąpić Taszą. Dwa razy.
- Wiem. Ale ty też nie jesteś niewinna.
- Czyli jesteśmy kwita.- podałam mu dłoń. Ukochany uścisnął ją, przyciągnął mnie do siebie i pocałował krótko.
- O towarzyszu! Co za odwaga. Tak przy wszystkich.-kpiłam z niego.
- Roza nauczyłem się wszystkiego co sam umiem. Pomagałem zawsze gdy mogłem. Teraz proszę cię, naucz mnie być sobą.
- Wybacz towarzyszu, ale cudo twórcą nie jestem. Zrobię co będę mogła. Zasada jest prosta: daj się ponieść uczuciom. Rób, nie myśl. Ufam ci i wiem, że za daleko się nie poniesiesz. Najpierw popracujemy z przyjaciółmi, później wśród obcych.- zdecydowałam. W oczach Dymitra zobaczyłam wdzięczność i nadzieję. Wierzył we mnie. Tak jak zawsze.
Nagle coś się zmieniło. Jakiś dziwny błysk. Nie wiem czemu podnieciło mnie to. No nie. Tego jeszcze nie było.
- Ale dzisiaj możemy zrobić wyjątek.- stwierdził.
- To znaczy?- nie rozumiałam, a jego wzrok mi tego nie ułatwiał.
- Zobaczysz. Gdy będziemy płacić, pocałuj mnie.
- Myślisz, że jesteś gotowy?- zapytałam z uśmiechem.
- Zobaczymy.
- Zastanów się dobrze, bo nie pozwolę ci się wycofać.
- Jestem pewny.
- I gotowy na plotki?
- Tak.
- Jesteś świadomy, że to może ci zepsuć reputację?
- Czemu? Nie sądzę.
- Skoro tak mówisz to choć.- zaczęłam się podnosić.
- Teraz?!- spytał niepewnie.
- O kochanie, nie będę czekała do wieczora, aż będziesz gotowy. Skończyliśmy jeść, a czekają nas jeszcze zakupy. Albo chcesz, albo wychodzimy.
Chwilę się wahał. Wstał.
- Chodźmy.- postanowił.
Wziął ode mnie naczynia i zaniósł do okienka. Ja w tym czasie podeszłam do lady, żeby zapłacić. Po chwili dołączył do mnie mąż. Chwyciłam jego twarz w dłonie, a nasze usta się spotkały. Teraz zapanowała kompletna cisza. A może to ja nic nie słyszałam. Dymitr bez wahania odwzajemnił pocałunek, łapiąc mnie za dłonie. Nasze palce się splotły. W końcu odkleiliśmy się od siebie, ale nasze twarze wciąż były cudownie blisko. Nagle jego usta znalazły się przy moim uchu.
- Spokojnie Roza. W domu pomogę Ci pozbyć się nadmiaru energii.- szepnął głębokim głosem, a ja nie umiałam powstrzymać chichotu. Myślę, że tego właśnie oczekiwał. Teraz już wszyscy na nas patrzyli. Niektórzy z zazdrością, inni zniesmaczeni. Kilkoro starszych strażników (którzy, swoją drogą, powinni już być na emeryturze) patrzyło prawie że z pogardą. Zawołaliśmy Lili. Złapaliśmy ją za rączki, gdy stanęła między nami i wyszliśmy, nie zwracając na nikogo uwagi.
- To był twój plan?-spytałam na zewnątrz.
- A co? Zły?- odpowiedział pytaniem. Nie lubię tego.
- Odważne.- Stwierdziłam.- No jak na ciebie.- dodałam gdy wchodziliśmy do garażu.
- Uczę się.- przypomniał.
Więcej już nikt się nie odezwał
Tym razem ja usiadłam koło męża. Pojechaliśmy do najbliższego, dużego miasta. I tak droga zajęła nam dwie godziny. Gdy Dymitr w końcu znalazł miejsce parkingowe, wysiadłam szczęśliwa, że mogę rozprostować nogi.
- Nie cierpię siedzieć bez ruchu.- narzekałam.
- Wiem Rose.- uśmiechnął się mój ukochany. Weszliśmy do centrum handlowego.- To gdzie teraz?
- Do ubrań.
- To ja może poczekam w kawiarni.
- Nawet o tym nie myśl.- zaprotestowałam.- Tobie też przydało by się coś nowego.
- Po co?- zdziwił się.
- Bo jedyną rzeczą, kupioną przez ciebie w ostatnim roku jest prochowiec i to tylko dlatego, że poprzedni zgubiłeś.
- Przecież królowa wyposażyła naszą garderobę.
- Poprawka. Wyposażyła MOJA garderobę. Ty uparłeś się, że i tak dużo dla nas zrobili i nie przyjąłeś ubrań. Ale teraz ja, jako twoja żona zadbam o to, żebyś miał w czym chodzić.
- Muszę?- patrzył na mnie błagalnie, ale ja byłam nieugięta.
- Tak.- nagle znalazłam inny argument.- A co jak zaatakują nas strzygi?
Tak. Trafiłam w czuły punkt. Moje bezpieczeństwo jest dla niego najważniejsze. Od razu spiął wszystkie swoje mięśnie, a miał co spinać, i zaczął rozglądać się dookoła.
Cieszyłam się, że poszedł z nami, ale denerwowała mnie jego postawa. To dobrze, że o mnie dba, tylko że przybrał na nowo maskę strażnika.
- Dymitr!-szepnęłam ostro.- Weź się ogarnij. Masz być czujny, ale nie musisz się tak spinać. Zachowuj się normalnie.
Spojrzał na mnie zdziwiony, a potem się zamyślił. Dotarły do niego znaczenie moich słów. Odprężył się, a nawet mnie objął w pasie jedną ręką. Lili biegała gdzieś koło nas, oglądając wystawy.
Wyglądaliśmy jak dobra rodzina.