Z rana udaliśmy się z Dymitrem na spacer.
- Może tym razem nikt nam nie przeszkodzi.- wyszeptał mi do ucha.
- Znając nasze szczęście, nie liczyła bym na to, towarzyszu.- zaśmiałam się.
- Nie przesadzaj. Jesteśmy w lesie, na kompletnym odludziu. Kto tu się może zapuszczać?
- No nie wiem. Może jakaś para nowożeńców, chcąca choć chwilę pobyć sama i nacieszyć się z ostatnich godzin samotności. Co o tym myślisz?
- Myślę,- zatrzymał się gwałtownie i popatrzył mi w oczy.- że bardzo Cię kocham i nie widzę poza Tobą świata.- pocałował mnie bardzo namiętnie. Jednak chwilę czułości, przerwał mi głos, którego nie spodziewałam się tu usłyszeć.
- Witaj mała dampirzyco. Widzę, że spotykamy się nie w porę. A tak bardzo chciałem z tobą pogadać.
- A nie mówiłam?- szepnęłam tak, żeby usłyszał mnie tylko ukochany.
- Możemy go zignorować.- strażnik odpowiedział w taki sam sposób.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Mogę poczekać.
Potarłam nosem nos Bielikowa i zaczęłam odwracać się w stronę głosu.
- O co chodzi Adria...- zamurowało mnie, gdy popatrzyłam na mówcę.
- Ty skurwysynu.- Dymitr rzucił się na Roberta. Jednak moroj wykonał nieznaczny ruch ręką i na mojego męża rzuciły się strzygi.
- Dymitr!!- wrzasnęłam. Następnie skierowałam morderczy wzrok na Doru'a.- zostaw go. Czego ode mnie chcesz.
- To takie trudne. Zemsty.- wysyczał.- Zabiłaś mi brata, ja zabiję wszystkich, na których ci zależy.
Bielikow walczył dzielnie, ale nie pokona ich wszystkich chciałam mu pomóc, lecz nie byłam w stanie. To czwarty miesiąc.
- Roza uciekaj!- krzyczał w ferworze walki.- Ratuj siebie i dziecko.
Zaczęłam biec. Ucieczkę utrudniała mi szeroka suknia balowa. Po co ją ubrałam? Do tego zaczął pobolewać mnie brzuch. Cholera! Jeszcze dziecku coś się stanie.
Nagle poczułam jakieś parcie na moją lewą rękę i sekundę później moje plecy przeszły paraliżujący ból towarzyszący zderzeniu z drzewem. Chciałam biec dalej, ale z daleka zauważyłam zbliżające się strzygi. Odwróciła się. Tam były następne. Gdzie się nie odwróciłam, tam czerwone oczy. Byłam okrążona. O jedno z drzew niechlujnie opierał się Robert.
- Teraz już nawet twój Rusek cię nie ochroni.- zaśmiał się.- Jesteś znowu sama.
Zza drzewa obok, wyszła połyskująca postać. Serce, które biło w mojej piersi jak oszalałe, nagle zamarło.
Przede mną stał Wiktor Daszkow. A raczej jego duch.
- Miło Cię widzieć Rosemarie. Uprzedzałem, że kraina zmarłych się o ciebie upomni.- oparł się wygodnie koło brata, krzyżując ręce na piersi.- Od wypadku należysz do nas.
Strzygi coraz bardziej się zbliżały, oblizując kły na myśl o świeżej krwi. Pojawiało się coraz więcej sylwetek z kolorową poświatą. Szepty wypełniały moją głowę. "Należysz do nas.","Nie uciekaj, to nic nie da.", "czekaliśmy na ciebie zbyt długo.". Zauważyłam rodziców Lissy i jej brata. Były także duchy uwiezione w ciałach strzygi, które zabiłam.
Padłam na kolana, trzymając się za głowę. To strasznie bolało.
"Zostawcie mnie!" Krzyczałam, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
- Klęcz przed swoim władcą.- szydził ze mnie Robert.
- Pożałujesz dnia w którym się urodziłaś.- w hałasie rozpoznałam głos, aż ociekający jadem i nienawiścią. Kiedy podniosłam głowę, serce podeszło mi do gardła. Stałam viza'vi z bladą twarzą ducha Taszy.- Zabrałaś mi mojego Dimkę, to ja, tak jak obiecałam, odbiorę ci dziecko.- zaczęła kopać mnie po brzuchu. To chore. Duchy nie mogą kopać, co nie? Przecież są nie materialne. A ja czułam na brzuchu jej buty. Kozaki ze zwężanymi czubkami. I poczułam ostry ból w podbrzuszu. Nagle kopanie ustało. Wszystko zamilkło. Za plecami usłyszałam głos, który rozpoznała bym na końcu świata. I którego teraz potrzebowałam.
- Roza.- jedno słowo.
Rzuciłam się w objęcia Dymitra. Jednak nie był on tak ciepły jak zawsze. Wręcz lodowaty jak nigdy.
Nie, zaraz! Wróć. Kiedyś już był taki zimny. Popatrzyłam na jego twarz, bojąc się tego co zobaczę. Wpatrywał się we mnie oczami pełnymi pożądanie. Pożądania, jak jakiejś rzeczy, nie osoby. Oczami brązowymi z czerwonymi obwódkami.
- A mogliśmy być na zawsze razem.- szepnął z wyrzutem głosem zimnym jak lód
Patrzyłam z przerażeniem na kły, połyskujące w jego ustach i zbliżające się do mojej szyi. Delikatnie mnie w nią pocałował. Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na nieuniknione. Przejechał zębami po mojej tętnicy, co mnie cholernie podnieciło. Nie wyrywałam się, nie protestowałam. To by nie miało sensu. Jestem zmęczona, wystraszona, pobita, najprawdopodobniej w najbliższym czasie poronię, a wokół nas zebrały się wszystkie strzygi i duchy z okolicy. Nie ucieknę im. A wszystko było tak idealnie. I jak zwykle musiało się spieprzyć. Byłabym wkurzona, gdyby nie usta i ręce wampira, który postanowił mnie jeszcze bardziej po torturować.
Jego zimna dłoń głaskała mnie po nodze, wspinając się coraz wyżej, pod sukienką. Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Moje serce nie przyjmowało do wiadomości, że to nie jest mój Dymitra i wciąż pragnęło jego bliskości. Najwidoczniej mój rozum się wyłączył, ponieważ wtuliłam się mocniej w strzygę, ślepo wierząc, że mnie obroni. Przecież on sam jest teraz moim wrogiem. Ale jak mówiłam serce jest głupie i uważa, że wie lepiej. Dymitr złożył na moich ustach zimny, ale słodki pocałunek. Przy uchu poczułam chłodny oddech.
- Roza. Wieczność bez ciebie będzie taka samotna.- szepnął mi, nakładając nacisk na swój rosyjski akcent. Znowu ten dreszcz. Potwór zszedł ustami niżej. Zrozumiałam, że to było pożegnanie.
Poczułam ból, gdy kły przebiły się przez warstwy mojej skóry i dostały do krwi. Krzyknęłam cicho.
A potem moje ciało wypełniła rozkosz. Słodki stan upojenia. Narkotyk.
Traciłam siły. Czułam jak ucieka ze mnie życie.
Zginęłam w ramionach ukochanego, który został strzygą. Nie tak wyobrażałam sobie swój koniec.
Ostatnie co usłyszałam to głos Iwaszkowa:
- Słodkich snów, mała dampirzyco.