Strony

czwartek, 18 lutego 2016

ROZDZIAŁ 57

Właśnie próbowałam zapiąć swoją walizkę, skacząc na niej tyłkiem, kiedy przyszedł Dymitr.
- Może pomóc?- zaproponował. Widziałam, że świetnie się bawi.
- Nie trzeba.- zapięłam suwak.- Widzisz dałam radę.
- Jesteś pewna, że to wszystko jest ci potrzebne?- zwątpił.
- No pewnie. Inaczej bym tego nie wzięła.
On tylko potrząsnął zrezygnowany głową i podszedł do mnie. Pocałował mnie namiętnie i nawet nie wiem, kiedy związał mi oczy. Chciałam ściągnąć opaskę, lecz on był szybszy. Złapał moje dłonie w połowie drogi i pocałował.
- Zaufaj mi.- poprosił.
Uległam. Powoli zaprowadził mnie do kuchni i posadził przy stole.
- A teraz otwórz buzię.- polecił.
- Tak, jeszcze mi zrób: leci samolocik.- usłyszałam jego śmiech. 
- Jak wolisz, to może być: jedzie ciuchcia.- spróbował zrobić jak pociąg, kiedy gwiazda.
Teraz ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Kiedy obydwoje się uspokoiliśmy, wykonałam polecenie. Po chwili już miałam jedzenie w ustach. Czułam jakieś ciasto, jabłka i cukier puder. Za nic w świecie nie mogłam rozpoznać, co właśnie połykam.
- Co to jest?- zajęłam opaskę. Tym razem mnie nie powstrzymał.
- Racuchy. Ciasto z jabłkami smażone na patelni.- siedział koło mnie, zajadając się swoją porcją.- Nauczyłem się na szkoleniu w Polsce. Smakuje ci?
- Bardzo.- pochłaniałam placka za plackiem. Nawet nie wiedziałam, jaka jestem głodna.- Nigdy czegoś takiego nie jadłam. Ale czyżbyś jechał do samej Polski, żeby nauczyć się robić jakieś placki? 
- Nie.- Roześmiał się kolejny raz dzisiaj.- To było szkolenie strażników. Przy okazji się nauczyłem.
- A pięknie tam? Byłeś w wielu miejscach? Często podróżowałeś?- zasypywałam go pytaniami.
- Roza. Pięknie jest tylko tam, gdzie jesteś ze mną.- uśmiechnął się do mnie słodko.
Odwzajemniłam gest, czekając na resztę odpowiedzi. Wiedział, że nie zadowolił mnie do końca.
 - Byliśmy wtedy w górach. Tak, jest tam ładnie. Mało gdzie wyjeżdżałem. Polska, Portland, ucieczka z tobą i teraz nasza podróż. Raz na jeden dzień wyjechałem do Włoch. I tyle. Kiedy skończyliśmy jeść zaczęłam zmywać, bo Dymitr uparł się,że nie mogę się przemęczać i sam poszedł po walizki.
- Rose, - usłyszałam ukochanego na schodach. - czego ty tu na panowałaś?
- Jedziemy na miesiąc do normalnego świata. Będę mogła ubierać się jak chcę. Jak myślisz, co mogłam wziąć?
- Ale aż tyle?
- Nie marudź, tylko chodź. Jak będziesz mniej gadać to może mniej się zmęczysz.- pocałowałam go w policzek.- Dziękuję. 
Chciałam złapać walizkę i wyjść, ale mój ukochany miał inny plan. Złapał mnie za ramię, przyciągnął i objął w tali, całując namiętnie. Nim się obejrzałam, złapał obie walizki i odszedł na bezpieczną odległość. Westchnęłam zrezygnowana i wzięłam torby podręczne.